W
poprzednio pisanym przeze mnie blogu "Jak zostaje się Bogiem?"
wyjaśniłem i przytoczyłem dowód, że cała historia Jezusa z
Nazaretu zwanego Mesjaszem (Chrystusem), opisana w Ewangeliach,
opiera się na wielu nieporozumieniach i przekłamaniach oraz, że
nie ma w niej nic boskiego, nieziemskiego, tajemniczego. Po prostu
była to jeszcze jedna próba (nieudana) zdobycia władzy politycznej
i religijnej (czasami są one nie do rozdzielenia) z jakich składa
się cała historia ludzkości. To, że nieświadomi ludzie bardzo
chcieli dostrzec w niej Boga, to inna kwestia. A więc brutalnie
mówiąc Nowy Testament jak i wcześniejszy Stary Testament nie
zawierają żadnych dowodów boskich interwencji na ziemi,
aczkolwiek są to wspaniałe dokumenty historii człowieka, jego
myśli, sztuki, wiary, wyobraźni, filozofii, poezji, ale też jego
ograniczeń, ciemnoty, naiwności, „chciejstwa”, itd.
W
tych najbardziej „boskich” księgach nie ma śladów Boga, ale
proszę zauważyć, że nie jest to żadnym dowodem, że Boga nie ma
wcale. Dla mnie powyższy wniosek jest tylko istotną wskazówką
aby w innych religiach (a jest ich obecnie na Ziemi ponad 5000)
również nie szukać Boga czy bogów. Więc gdzie Go szukać?
Wydawałoby
się, że najbardziej predestynowana do odpowiedzi w takich kwestiach
byłaby filozofia, ale to jest złudne. Filozofowie już dawno
dokładnie zaplatali się w swe boskie koncepcje i nie widać
światełka w ich tunelu. Nawet próba pobieżnego przeglądu
wypracowanych przez nich koncepcji, teorii, dowodów i kontr dowodów
byłaby zbyt obszerna i zbyt nużąca. Tyko więc drobna ciekawostka
– Pascal sformułował bardzo znaną i pozornie sensowną zasadę,
że opłaca się w Boga wierzyć, bo jeżeli Boga nie ma, to ani
ateista ani wierzący nie będą ukarani, ale jeżeli Bóg jest, to
wierzący wygrał, a ateista ma „przechlapane” - tzw. pascalowska
racjonalizacja. Trzeba więc tu dodać, że Pascal ma rację tylko
pod warunkiem, że Bóg jest tak prymitywny jak go opisano w Starym
Testamencie. Warto przy tym zauważyć, że nikt nie wie czy
ewentualnemu Bogu w ogóle zależy, aby ktokolwiek w niego wierzył;
z jakiego niby powodu ma mu na tym zależeć – ma jakąś niską
samoocenę, czy co?
W
tych obszarach dużo bardziej podoba mi się myśli Woltera, że
„jeżeli Boga by nie było, to należałoby go wymyślić”. Ten
błyskotliwy bon mot ma znacznie więcej sensu niż wiele grubych
rozpraw filozoficznych, ale też niczego nie przesądza.
Po
głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że jest tylko jedna
dziedzina nauki, która ma jakieś szansę odpowiedzieć na pytanie:
czy jest Bóg, i jeżeli jest, to go chociaż trochę określić - tą
dziedziną jest FIZYKA. Rozumowanie jest proste: jeżeli poznamy i
zrozumiemy jak działa nasz wszechświat, jak jest zbudowany i jakie
prawa nim rządzą, a dzięki temu z jakimś prawdopodobieństwem
określimy też jak powstał i dokąd zmierza, to może uda się też
odpowiedzieć na pytanie czy ktoś brał udział w jego
zaprojektowaniu, zbudowaniu i uruchomieniu. Wszystko to jest zależne
od jednego warunku, zasadniczego – musimy poznać PRAWDZIWĄ budowę
wszechświata i PRAWDZIWE prawa nim rządzące – tylko tyle.
Od
razu, na wstępie trzeba wyjaśnić jeszcze jeden mit związany z
ontologią wszechświata. Otóż jednym z najpopularniejszych obecnie
twierdzeń z tego zakresu jest, że „Bóg jest matematykiem”.
Zaczęło to się już od szkoły pitagorejskiej, a np. Galileusz
powiedział wprost „Wielką Księgę Natury mogą odczytać jedynie
ci, którzy znają język, w którym jest napisana. A językiem tym
jest matematyka”. Ogromna większość dzisiejszych fizyków, a
zwłaszcza matematyków podziela to zdanie i jest przekonana, że
cały nasz wszechświat, wszelkie zachodzące w nim zjawiska i
procesy można opisać liczbami i wzorami matematycznymi. Przekonanie
takie wydaje się nie do podważenia, bowiem czyż może istnieć coś
bardziej logicznego i precyzyjnego niż matematyka?
Otóż
przekonanie to jest błędne. Pozornie absolutnie spójna dziedzina
jaką jest matematyka wcale nie radzi sobie z dwoma elementami, bez
których nie da się opisać wszechświata. Tymi elementami są: zero
oraz nieskończoność. Proszę się przyjrzeć poniższym wyrażeniom
matematycznym, które są nazywane przez matematyków symbolami
nieoznaczonymi. Wszelkie próby ich zastosowania lub rozwiązania
prowadzą do absurdów, więc matematycy zalecają by ich po prostu
nie używać i tyle. Oto one: - zero dzielone przez zero,
- nieskończoność dzielona przez nieskończoność,
- nieskończoność minus nieskończoność,
- zero razy nieskończoność,
- zero do potęgi zerowej,
- jeden do potęgi nieskończoności,
- nieskończoność do potęgi zero,
Oczywiście
najtęższe głowy matematyczne podsuwają jakieś ich rozwiązania i
wyjścia z sytuacji, ale zawsze obarczone różnymi warunkami.
Problem w tym, że mimo oczywistej słabości matematycznej pojęć
zero i nieskończoność wiele definicji matematycznych bez
skrępowania z nich korzysta i ma ambicje być niepodważalnymi. Dla
przykładu: punkt ma wymiar zerowy, a każdy odcinek dowolnej
długości składa się z nieskończonej liczby punktów – znaczy
to, że nieskończoność razy punkt daje nam każdy dowolny wymiar –
to jest po prostu bez sensu.
Powiedzmy
wyraźnie: matematyka jest świetnym narzędziem, ale działa
niezawodnie tylko przy pewnych warunkach, czy też założeniach,
więc twierdzenie, że jest uniwersalna i że Bóg się nią
posługiwał jest też bez sensu.
W
tym wypadku matematycy wprowadzając pojęcie symbolu nieoznaczonego
postąpili dokładnie tak jak dzisiejsi fizycy, którzy dla obrony
kilku najpopularniejszych współczesnych teorii fizycznych
wprowadzili pojęcie „osobliwość” - niczego ono nie tłumaczy,
ani nie wyjaśnia, ale ponieważ zostało ciekawie nazwane, to
traktujemy je jako sensowne, oswojone i korzystamy bez skrępowania.
Do
problemu „osobliwości” wrócę już niedługo, gdyż jest on nadzwyczaj
istotny, ale teraz chcę powiedzieć jeszcze tylko dwie rzeczy:
-
Prezentując własną koncepcję budowy i funkcjonowania wszechświata
w żadnym już więcej miejscu nie będę używał ani odnosił się
do pojęcia Boga. Powrót do niego będzie możliwy dopiero na samym
końcu, jako ewentualny wniosek z całości. Do tego czasu będę
starał się poruszać wyłącznie na gruncie nauki i logiki.
-
Do zrozumienia mojej koncepcji nie jest niezbędna znajomość
wyższej matematyki czy fizyki na jej abstrakcyjnych poziomach.
Jestem przekonany, że do śledzenia i ewentualnego zaakceptowania
mego toku rozumowania wystarczy drobina dobrych chęci, logiczne myślenie oraz, co ważne, krytycyzm, by nie przyjmować z góry za
prawdziwe twierdzeń różnych autorytetów, tylko dlatego, że są
autorytetami.