środa, 25 stycznia 2017

Bóg nie jest matematykiem.


W poprzednio pisanym przeze mnie blogu "Jak zostaje się Bogiem?" wyjaśniłem i przytoczyłem dowód, że cała historia Jezusa z Nazaretu zwanego Mesjaszem (Chrystusem), opisana w Ewangeliach, opiera się na wielu nieporozumieniach i przekłamaniach oraz, że nie ma w niej nic boskiego, nieziemskiego, tajemniczego. Po prostu była to jeszcze jedna próba (nieudana) zdobycia władzy politycznej i religijnej (czasami są one nie do rozdzielenia) z jakich składa się cała historia ludzkości. To, że nieświadomi ludzie bardzo chcieli dostrzec w niej Boga, to inna kwestia. A więc brutalnie mówiąc Nowy Testament jak i wcześniejszy Stary Testament nie zawierają żadnych dowodów boskich interwencji na ziemi, aczkolwiek są to wspaniałe dokumenty historii człowieka, jego myśli, sztuki, wiary, wyobraźni, filozofii, poezji, ale też jego ograniczeń, ciemnoty, naiwności, „chciejstwa”, itd.

W tych najbardziej „boskich” księgach nie ma śladów Boga, ale proszę zauważyć, że nie jest to żadnym dowodem, że Boga nie ma wcale. Dla mnie powyższy wniosek jest tylko istotną wskazówką aby w innych religiach (a jest ich obecnie na Ziemi ponad 5000) również nie szukać Boga czy bogów. Więc gdzie Go szukać?

Wydawałoby się, że najbardziej predestynowana do odpowiedzi w takich kwestiach byłaby filozofia, ale to jest złudne. Filozofowie już dawno dokładnie zaplatali się w swe boskie koncepcje i nie widać światełka w ich tunelu. Nawet próba pobieżnego przeglądu wypracowanych przez nich koncepcji, teorii, dowodów i kontr dowodów byłaby zbyt obszerna i zbyt nużąca. Tyko więc drobna ciekawostka – Pascal sformułował bardzo znaną i pozornie sensowną zasadę, że opłaca się w Boga wierzyć, bo jeżeli Boga nie ma, to ani ateista ani wierzący nie będą ukarani, ale jeżeli Bóg jest, to wierzący wygrał, a ateista ma „przechlapane” - tzw. pascalowska racjonalizacja. Trzeba więc tu dodać, że Pascal ma rację tylko pod warunkiem, że Bóg jest tak prymitywny jak go opisano w Starym Testamencie. Warto przy tym zauważyć, że nikt nie wie czy ewentualnemu Bogu w ogóle zależy, aby ktokolwiek w niego wierzył; z jakiego niby powodu ma mu na tym zależeć – ma jakąś niską samoocenę, czy co?

W tych obszarach dużo bardziej podoba mi się myśli Woltera, że „jeżeli Boga by nie było, to należałoby go wymyślić”. Ten błyskotliwy bon mot ma znacznie więcej sensu niż wiele grubych rozpraw filozoficznych, ale też niczego nie przesądza.

Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że jest tylko jedna dziedzina nauki, która ma jakieś szansę odpowiedzieć na pytanie: czy jest Bóg, i jeżeli jest, to go chociaż trochę określić - tą dziedziną jest FIZYKA. Rozumowanie jest proste: jeżeli poznamy i zrozumiemy jak działa nasz wszechświat, jak jest zbudowany i jakie prawa nim rządzą, a dzięki temu z jakimś prawdopodobieństwem określimy też jak powstał i dokąd zmierza, to może uda się też odpowiedzieć na pytanie czy ktoś brał udział w jego zaprojektowaniu, zbudowaniu i uruchomieniu. Wszystko to jest zależne od jednego warunku, zasadniczego – musimy poznać PRAWDZIWĄ budowę wszechświata i PRAWDZIWE prawa nim rządzące – tylko tyle.

Od razu, na wstępie trzeba wyjaśnić jeszcze jeden mit związany z ontologią wszechświata. Otóż jednym z najpopularniejszych obecnie twierdzeń z tego zakresu jest, że „Bóg jest matematykiem”. Zaczęło to się już od szkoły pitagorejskiej, a np. Galileusz powiedział wprost „Wielką Księgę Natury mogą odczytać jedynie ci, którzy znają język, w którym jest napisana. A językiem tym jest matematyka”. Ogromna większość dzisiejszych fizyków, a zwłaszcza matematyków podziela to zdanie i jest przekonana, że cały nasz wszechświat, wszelkie zachodzące w nim zjawiska i procesy można opisać liczbami i wzorami matematycznymi. Przekonanie takie wydaje się nie do podważenia, bowiem czyż może istnieć coś bardziej logicznego i precyzyjnego niż matematyka?

Otóż przekonanie to jest błędne. Pozornie absolutnie spójna dziedzina jaką jest matematyka wcale nie radzi sobie z dwoma elementami, bez których nie da się opisać wszechświata. Tymi elementami są: zero oraz nieskończoność. Proszę się przyjrzeć poniższym wyrażeniom matematycznym, które są nazywane przez matematyków symbolami nieoznaczonymi. Wszelkie próby ich zastosowania lub rozwiązania prowadzą do absurdów, więc matematycy zalecają by ich po prostu nie używać i tyle. Oto one: - zero dzielone przez zero,
               - nieskończoność dzielona przez nieskończoność,
               - nieskończoność minus nieskończoność,
               - zero razy nieskończoność,
               - zero do potęgi zerowej,
               - jeden do potęgi nieskończoności,
               - nieskończoność do potęgi zero,
Oczywiście najtęższe głowy matematyczne podsuwają jakieś ich rozwiązania i wyjścia z sytuacji, ale zawsze obarczone różnymi warunkami. Problem w tym, że mimo oczywistej słabości matematycznej pojęć zero i nieskończoność wiele definicji matematycznych bez skrępowania z nich korzysta i ma ambicje być niepodważalnymi. Dla przykładu: punkt ma wymiar zerowy, a każdy odcinek dowolnej długości składa się z nieskończonej liczby punktów – znaczy to, że nieskończoność razy punkt daje nam każdy dowolny wymiar – to jest po prostu bez sensu.

Powiedzmy wyraźnie: matematyka jest świetnym narzędziem, ale działa niezawodnie tylko przy pewnych warunkach, czy też założeniach, więc twierdzenie, że jest uniwersalna i że Bóg się nią posługiwał jest też bez sensu.

W tym wypadku matematycy wprowadzając pojęcie symbolu nieoznaczonego postąpili dokładnie tak jak dzisiejsi fizycy, którzy dla obrony kilku najpopularniejszych współczesnych teorii fizycznych wprowadzili pojęcie „osobliwość” - niczego ono nie tłumaczy, ani nie wyjaśnia, ale ponieważ zostało ciekawie nazwane, to traktujemy je jako sensowne, oswojone i korzystamy bez skrępowania.

Do problemu „osobliwości” wrócę już niedługo, gdyż jest on nadzwyczaj istotny, ale teraz chcę powiedzieć jeszcze tylko dwie rzeczy:
- Prezentując własną koncepcję budowy i funkcjonowania wszechświata w żadnym już więcej miejscu nie będę używał ani odnosił się do pojęcia Boga. Powrót do niego będzie możliwy dopiero na samym końcu, jako ewentualny wniosek z całości. Do tego czasu będę starał się poruszać wyłącznie na gruncie nauki i logiki.
- Do zrozumienia mojej koncepcji nie jest niezbędna znajomość wyższej matematyki czy fizyki na jej abstrakcyjnych poziomach. Jestem przekonany, że do śledzenia i ewentualnego zaakceptowania mego toku rozumowania wystarczy drobina dobrych chęci, logiczne myślenie oraz, co ważne, krytycyzm, by nie przyjmować z góry za prawdziwe twierdzeń różnych autorytetów, tylko dlatego, że są autorytetami.