Na wstępie chcę
uzupełnić mój poprzedni post uwagą, iż jego tytuł „Jeszcze
krótsza historia czasu” oczywiście nawiązuje do świetnej
książki Stephena Hawkinga „Krótka historia czasu”. Jestem
przekonany, ze każdy kto interesuje się współczesną fizyką i
kosmologią doskonale zna tę pracę i zorientował się w mojej
intencji, ale mimo to przepraszam za nie zamieszczenie tej informacji
we właściwym miejscu.
Gdy Roger Penrose, należący do najwybitniejszych współczesnych fizyków teoretycznych,
prezentował na jednym z wykładów swoją hipotezę kosmicznego
cenzora, użył następującego stwierdzenia: "Przede wszystkim
musimy zadbać o to, aby nasza hipoteza nie wykluczyła Wielkiego
Wybuchu – w przeciwnym wypadku kosmolodzy znaleźliby się w
trudnej sytuacji". Myślę, że uprzejmość sir Penrosa wobec
kosmologów ma niestety negatywne skutki dla nauki. Już Arystoteles
powiedział – "Przyjaciel Plato, lecz większą przyjaciółką
prawda". Proszę przy tym zauważyć, że słowa Rogera Penrosa
wskazują, że on sam jednak nie ma absolutnego przekonania co do
słuszności teorii Big Bangu i woli odpowiedzialność za nią zrzucić na kosmologów. Dobry i taki cień wątpliwości,
bowiem poza tym prawie cały świat fizyków jest przekonany, że ok.
13,7 mld lat temu nasz Wszechświat (przestrzeń, materia, energia,
czas, oddziaływania) powstał z jednego punktu w niewiarygodnie
potężnym procesie nazwanym właśnie Wielkim Wybuchem.
Obecnie wiele rozważań
kosmologów koncentruje się wokół tego punktu, jego
nieprawdopodobnej gęstości, temperatury i dziwnych
praw fizyki czy natury jakie tam wystąpiły. Ogromny wysiłek
został skierowany na ustalenie jak wszechświat wyglądał
milisekundy po wybuchu, jaką miał wówczas wielkość, jak się
organizowała materia i jak to wszystko się rozrastało. Napisano już prawie skończony scenariusz tego aktu,
chociaż wszyscy wiedzą, że sam Wielki Wybuch jest „osobliwością”
- zjawiskiem niewytłumaczalnym żadną dzisiejszą teorią naukową.
Niezwykła, jak na racjonalne umysły, akceptacja tej „osobliwości”
wynika z faktu, że w przekonaniu wielu naukowców mamy aż dwa
bezpośrednie i mocne dowody potwierdzające słuszność teorii. Są
to:
1. Odkryte w latach
sześćdziesiątych XX w. istnienie mikrofalowego promieniowania tła, przenikającego równomiernie cała przestrzeń (traktowanego jako
promieniowanie reliktowe po Wielkim Wybuchu).
2. Obserwowane i nawet
obliczone zjawisko coraz szybszej ucieczki galaktyk, utożsamiane z
rozszerzaniem się przestrzeni – ekstrapolacja tego zjawiska w
przeszłość daje punkt i moment początkowy.
Oba zjawiska są
obserwowalne przy zastosowaniu odpowiednich przyrządów, więc
wydają się niepodważalne. Przyznam, że osobiście mam w tym miejscu nieodparte wrażenie, że podobnie obserwowalne i niepodważalne
argumenty miał Ptolemeusz, gdy konstruował swoją teorię
geocentryczną – wszystkie obserwacje wskazywały, że Słońce i
reszta kosmosu obracają się wokół Ziemi.
We wpisie „Jeszcze
krótsza historia czasu” wykazałem, że przestrzeń musiała
poprzedzać ruch, a co za tym idzie i czas, więc nie mogły one
powstać jednocześnie, w tym samym akcie tworzenia. Znaczy to, że
teoria Wielkiego Wybuchu jest błędna. Skąd się więc wzięły
wymienione wyżej dowody i czy na pewno są one dowodami?
Promieniowanie
mikrofalowe tła jest faktem, ale trzeba sobie odpowiedzieć na
pytanie, czy możliwe jest, że wywołało go inne zjawisko niż
Wielki Wybuch? Tak, jest to możliwe. Promieniowanie dociera do nas
równomiernie z każdego kierunku wszechświata, ale pojawiło się gdy przestrzeń już istniała. Zostało ono więc spowodowane
zdarzeniem, które swym zasięgiem objęło dokładnie i równomiernie
całą przestrzeń. Zdarzeniem tym nie był jednak żaden wybuch, a
coś, co określiłbym raczej jako drgnięcie przestrzeni, lub jej
wstrząs. Może nawet lepiej nazwać go Wielki Wstrząs, gdyż
dotyczył absolutnie całej przestrzeni, chociaż jego skala
prawdopodobnie nie przekraczała długości Plancka. To wówczas
rozpoczął się jakikolwiek ruch, a co za tym idzie i czas, a
wkrótce zaistniały także inne zjawiska tworzące nasz
wszechświat. Do wyjaśnienia charakteru Wielkiego Wstrząsu wrócę,
gdy zostaną omówione kształt, budowa i właściwości przestrzeni.
Obecnie trzeba tylko stwierdzić, że promieniowanie reliktowe
przestaje być dowodem na Wielki Wybuch, bowiem równie dobrze może być dowodem na Wielki Wstrząs - jest wskazaniem, że coś zaszło, ale wcale nie przesądza co.
Jeszcze bardziej znanym
faktem mającym dowodzić Wielkiego Wybuchu jest zjawisko „ucieczki
galaktyk”. Odkrył je Edwin Hubble prawie 90 lat temu na podstawie
obserwacji przesunięcia ku czerwieni światła dalekich obiektów i
przy wykorzystaniu tzw. efekt Dopplera - przesunięcie częstotliwości
fal świetlnych „ku czerwieni” dowodzi, że źródła światła
(odległe galaktyki, gromady galaktyk) oddalają się od obserwatora
(od nas, od Ziemi). Na tej podstawie Hubble sformułował swe prawo o
rozrastaniu się wszechświata. Podobne obserwacje zostały dokonane
przez kolejne pokolenia uczonych, przy zastosowaniu coraz bardziej
wyrafinowanych narzędzi, więc sprawa wydawała się przesądzona. Przekonania tego nie zmieniło uzyskanie danych, że to rozszerzanie się nie
zwalnia (co wydawałoby się naturalne), ale przeciwnie,
systematycznie rośnie, a dokładniej, że im bardziej są odległe
galaktyki, tym ich oddalanie się od nas (ucieczka) jest coraz
szybsze. Wszystkie kolejne próby tworzenia kosmologicznych hipotez
jako pewnik przyjmują więc taką ekspansję wszechświata i
dostosowują swe założenia i weryfikacje do tego faktu. Natomiast
odwrócenie w czasie procesu rozrostu przestrzeni w prosty sposób
potwierdza teorię Wielkiego Wybuchu.
W mojej ocenie problem,
którego nie uwzględnili twórcy zaprezentowanej koncepcji
rozrastania się wszechświata, jest jeden, ale zasadniczy. Do
stwierdzenia zjawiska zostało wykorzystane badanie światła, a
dokładniej badanie jego właściwości falowych (pomija się
tu jego korpuskularność, ale to nie musi być błędem). Ważniejsze
jest, że efekt Dopplera dla fali elektromagnetycznej (w tym i
światła) można poprawnie zinterpretować tylko przy założeniu,
że fala od źródła do obserwatora dociera bez jakiegokolwiek
wpływu ośrodka (środowiska) przez który przechodzi. W założeniu kosmologów
takim idealnym, nie wpływającym na falę ośrodkiem, jest kosmiczna
próżnia i stąd ich wnioski. Ale właśnie tu tkwi błąd. Nie
chodzi mi o postulowane przez niektóre teorie znajdywanie się we
wszechświecie ogromnych ilości ciemnej materii lub ciemnej energii,
gdyż są one tylko hipotetyczne (warto jednak, by zwolennicy
ucieczki galaktyk pamiętali także o tych hipotezach). Ważniejsze
dla mnie jest, że światło dociera do nas przemierzając
przestrzeń. Co
prawda nie ma w niej żadnej materii i może przez to być nazwana
próżnią, ale to nie znaczy, że jest niczym, że jest całkowicie
nieistotna, że nie ma wpływu na zachodzące w niej zjawiska.
Dzisiejsza fizyka jeszcze nie zdaje sobie w pełni sprawy z istnienia
wpływu próżni (przestrzeni) na odbywające się w niej procesy,
ale na szczęście zaczęły się już prace badawcze nad
problematyką określaną hasłem „energia punktu
zerowego”. Nie nie ma tu miejsca na jej bardziej szczegółowe
opisywanie, ale wynika z niej, że każdy punkt próżni (pustej
przestrzeni), ma przypisana sobie jakąś minimalną energię. Trzeba
sobie uzmysłowić niezwykłą wagę tej konstatacji. Otóż staje
się oczywiste, że przechodzenie fali elektromagnetycznej przez
przestrzeń nie jest obojętne ani dla fali, ani dla przestrzeni.
Ślady pozostawione przez falę w przestrzeni (w każdym jej kwancie
- zbliżamy się coraz bardziej do Teorii Kwantowej Przestrzeni)) są
minimalne i na razie nie do zauważenia dla nas, ale wpływają one bardziej znacząco na samą falę elektromagnetyczną, a im dłuższa droga
(przebyta przestrzeń) tym wpływ jest większy i objawia się on
właśnie przesunięciem ku czerwieni.
Z faktu, że docierające
do nas fale świetlne z odległych obiektów są bardziej przesunięte
ku czerwieni niż z bliższych, nie wynika, że dalsze obiekty
oddalają się od nas szybciej niż bliższe, ale tylko tyle, że są
one dalej położone niż obiekty bliższe – i nic więcej.
Określanie stopnia przesunięcia ku czerwieniu może więc służyć
jako metoda mierzenia odległości do dalekich, świecących obiektów, ale i co ważne, do obliczenia wielkości wszechświa - do tego wrócimy po ustaleniu jego kształtu.
W tym miejscu należałoby
jeszcze przynajmniej w skrócie omówić kilka teoretycznych
koncepcji przestrzeni, które umożliwiają skonstruowanie modelu
rozszerzającego się wszechświata (np. przestrzeń Fridmana,
przestrzeń de Sittera), ale zawierają one nieustalony parametr -
stałą kosmologiczna, przez co mają wartość tylko teoretyczną.
Konieczność rozszerzania się wszechświata zawiera także
koncepcja Hartla i Hawkinga, stwierdzająca izotropowość
przestrzeni i brak jej brzegu, ale zapewniam, że i ten problem da
się rozwiązać. Wrócę do tego zagadnienia, a na razie przytoczę
jedynie korespondujący z tą zagadką cytat ze średniowiecznej
kolędy - „ma granice Nieskończony”.
Inna słabość teorii
rozszerzającej się przestrzeni - fakt, że obserwowalna przestrzeń
rozszerza się tylko między galaktykami, ale nie w galaktykach (?!)
– jest „łatana” dodatkowymi hipotezami tyle, że wobec
wyjaśnienia skąd rzeczywiście bierze się zjawisko „przesunięcia
ku czerwieni”, nie warto się nad nimi pastwić.
Jest jeszcze jedno
istotne zagadnienie wymagające skomentowania w kontekście poruszanej tematyki. Zgodnie z obliczeniami naukowców nasz
wszechświat nie może być statyczny, gdyż w takiej sytuacji
grawitacja powinna już dawno doprowadzić do jego zapadnięcia się.
Problem w tym, że nie można wygłaszać takich poglądów, nie
wiedząc jaki jest kształt wszechświata i jak jest on zbudowany. A
jeszcze tym bardziej nie wiedząc jaka jest istota grawitacji – znamy efekty działania grawitacji, ale skąd ona się wzięła,
nie wiemy – to jest właśnie zagadka, o którą potyka się cała
współczesna fizyka. Jest ona do rozwiązania, ale również dopiero po rozszyfrowaniu budowy przestrzeni oraz budowy materii i wówczas może okazać się zaskakująco prosta.
Na koniec powiedzmy sobie
tylko wyraźnie, że koncepcja Wielkiego Wybuchu jest teorią błędną. Nie tylko akceptuje „osobliwość”, ale co
gorsza podsuwa pozornie atrakcyjne (tyle, że fałszywe) rozwiązania niektórych zagadek powstania i funkcjonowania wszechświata.
Skierowała przez to wysiłek tysięcy uczonych na beznadziejne próby jej
rozwikłania i zapędziła znaczną część fizyki teoretycznej w
ślepy zaułek. Okazała się po prostu Wielkim Niewypałem.
Dlaczego nie można przyjąć, ze była to fluktuacja próżni kwantowej ?
OdpowiedzUsuńRy
Błędy, kolejne błędy. Po pierwsze pominięcie całkowicie przesunięcia ku błękitowi galaktyki Andromedy, co już podważa argument, że to przestrzeń wywołuje efekt Dopplera. Po drugie brak w tym rozważaniu jakiegokolwiek argumentu obalającego Wielki Wybuch, bo wzięcie pod warsztat tylko Efektu Dopplera oraz Mikrofalowego Promieniowania Tła to jakiś żart. Nie zostałe uwzględnione zgodne z rzeczywistością oblicznienia zawartości pierwiastków z analiz spektroskopowych, wyników badań sond WMAP oraz Planck, brak uwzględnienia szybkości przepływu informacji w czasie. I całkiem dobrze znamy topologię Wszechświata i że jest on płaski przynajmniej w Obserwowalnym Wszechświecie
OdpowiedzUsuń