W poprzednim wpisie
zasugerowałem, że współcześni fizycy bez skrupułów tolerują
funkcjonowanie „osobliwości” w akceptowanych przez siebie
teoriach (model standardowy, ogólna teoria względności i inne).
Przesadziłem i powinienem przeprosić, gdyż oczywiście wiele
najwybitniejszych umysłów fizycznych generalnie zdaje sobie sprawę
z podejrzanej roli „stanów osobliwych” w uznawanych koncepcjach
funkcjonowania wszechświata i uparcie próbuje je rozwiązać, czy
też rozszyfrować. Problem w tym, że stosowanie przez nich
najbardziej wyrafinowanych technik matematycznych (umieszczanie
„osobliwości” na granicach zbiorów czasoprzestrzennych,
koncepcja przestrzeni ustrukturalizowanych, stosowanie geometrii
nieprzemiennej, itp.) prowadzi do konieczności wypracowywania
jeszcze bardziej złożonych i skomplikowanych technik analizy
matematycznej i w efekcie zmierzamy tą droga do absurdu. Po prostu
tam zawsze pojawiają się wartości zmierzające do nieskończoności,
a z tym, jak wskazałem we wpisie „Bóg nie jest matematykiem”,
matematyka sobie nie radzi. Czarów czy też cudów (stanów
osobliwych) nie da się wyjaśnić, gdyż są one zaprzeczeniem
założeń wyjściowych teorii w których się pojawiają.
Jedną z najbardziej znanych
osobliwości w fizyce jest obszar zakreślony promieniem
Schwarzschilda, (jego powierzchnia nazywana jest "horyzontem zdarzeń"),
a który położony jest w centrum każdego obiektu posiadającego
masę (np. dla naszego słońca promień ten powinien mieć około 3
km). Bez wnikania w szczegóły trzeba powiedzieć, że jest on
efektem matematycznego rozwiązania przez Karla Schwarzschilda
równania pola ogólnej teorii względności Einsteina (pola
grawitacyjnego). Problem jest w tym, że w niewątpliwie poprawnym rozwiązaniu - z podziwem przyjętym przez samego Einsteina - pojawił się "stan osobliwy". Teoria względności była zbyt piękna i intelektualnie inspirująca, więc mimo tego "stanu" została i tak zaakceptowana przez świat fizyki, łącznie ze swoją osobliwością. Prawda natomiast jest taka, że Schwarzschild nie rozwiązał teorii Einsteina, a ją
po prostu obalił.
Istnieją obserwowalne zjawiska
jak soczewkowanie grawitacyjne, lub wpływ grawitacji na upływ
czasu, które zdają się potwierdzać słuszność teorii Alberta
Eisteina, gdyż były przez nią przewidziane - właśnie dlatego
cieszyła i cieszy się ona tak wielką sławą. Tyle, że zjawisko
soczewkowania okazuje się bardzo trudne do precyzyjnego obliczenia i
przez to do pogodzenia z tą teorią, - występują tu istotne
statystycznie rozbieżności (tłumaczone skomplikowaną budową
wszechświata, wpływem ciemnej materii lub podobnymi przyczynami).
Zdaje się jednak, że nikt obecnie nie zadaje sobie pytania, czy to
na pewno grawitacja odchyla promienie światła? A może występują
inne przyczyny tego zjawiska, tyle że nikt ich nie szuka, bo
Einstein już przecież udzielił odpowiedzi? Podobne problemy
dotyczą wpływu grawitacji na czas, ale rozwijanie ich zajęłoby tu
zbyt wiele miejsca, więc tylko zadajmy pytanie: czy na pewno wiemy
co to jest czas, a co za tym idzie czym jest czasoprzestrzeń,
podstawowe pojęcie w teorii Einsteina. Do tego problemu wrócę w
dalszych wpisach.
Trzeba tu koniecznie powiedzieć,
że niezwykłym i niepodważalnym osiągnięciem Alberta Einsteina
jest to, że jego teoria względności stała się niesamowicie
zapładniającym zaczynem dla całej XX wiecznej nauki, a nawet
współczesnej kultury i sztuki. Tego nikt mu nie odbierze. Legła
ona także u podstaw kolejnych współczesnych teorii fizycznych, ale
nie znaczy to, że należy ją przyjąć jako poprawną tylko „za
zasługi” dla rozwoju myśli ludzkiej. Z resztą sam Einstein
zdawał sobie z tego sprawę i jako uczciwy uczony do końca życia
starał znaleźć rzetelne rozwiązanie problemów grawitacji na
gruncie swej teorii, ale oczywiście bezskutecznie.
Aby tematu nie rozwlekać,
trzeba wyraźnie stwierdzić, że jedynym rozwiązaniem jest
skonstruowanie modelu wszechświata, w którym nie tylko nie ma
potrzeby stosowania osobliwości, ale nawet na żadne stany osobliwe
nie będzie w nim miejsca. Oznacza to po prostu konieczność
odrzucenia dzisiaj obowiązujących koncepcji i wypracowania nowych.
W dalszym ciągu zaproponuję
pewne rozwiązania, które spełniają powyższy warunek, a które
nazwałem Teorią Kwantowej Przestrzeni, ale aby teraz nie wyglądało,
że tylko ograniczam się do krytyki innych, chciałbym przeprowadzić
pewien bardzo prosty eksperyment myślowy. Takimi eksperymentami
posługiwali się inni, w tym Einstein, i są one w nauce całkowicie
uprawnione.
Względność czasu wynika ze
szczególnej teorii Einsteina, w której największa możliwą
prędkością występującą w naturze jest prędkość światła
(ok. 300 000 km/sek.) i nic jej nie może przekroczyć (bo nam się
czas zacznie cofać). Średnia odległość z Ziemi do Księżyca
wnosi ok 385 000 km i światło potrzebuje na jej pokonanie ok. 1,3
sekundy. Teraz wyobraźmy sobie, że trzymamy w jednym ręku latarkę,
a w drugim ręku koniec sztywnego, prostego (i wystarczająco
lekkiego) pręta długości 385 000 km, którego drugi koniec dotyka
powierzchni Księżyca. W tym samym momencie zapalamy latarkę i
popychamy w górę pręt. Otóż gdy światło latarki dotrze do
powierzchni Księżyca to oświetli m. in. obłok kurzu, jaki już od
ponad sekundy będzie się unosił nad jego powierzchnią, a który
wywołaliśmy my sami „szturchając” Księżyc. W ten prosty
sposób okazaliśmy się szybsi od światła, (co zgodnie z teorią
Einsteina jest niemożliwe), a dokładniej wywołaliśmy reakcję w
dużej odległości wcale nie potrzebując czasu, ani prędkości,
bowiem działanie i reakcja były jednoczesne, natychmiastowe. W
zasadzie identyczne wnioski mógłby szanowny czytelnik wyciągnąć,
jeżeli popchnąłby do przodu koniec leżącego niewątpliwie przed
nim na biurku ołówka. Jego drugi koniec również wykonałby
pracę szybciej niż światło przebyłoby długość ołówka, ale używam do eksperymentu Księżyca,
bo na nim widać to wyraźniej.
Konsekwencje powyższego
eksperymentu są znacznie bardziej poważne, niż może się wydawać,
ale o tym w dalszych wpisach.
Że co? Dlaczego w tym rozważaniu z prętem oraz latarką użyto ciała doskonale sztywnego? Przecież taki obiekt nie istnieje i istnieć nie może. A to dlatego, że gdy poruszamy jakiś przedmiot jak w np. wymieniony pręt to przesuwamy jego atomy. W wyniku powstania różnicy ciśnień dochodzi do wyrównania tego ciśnienia czyli przesunięcia kolejnych atomów i tak dalej. Prędkość przekazania informacji zależne jest od gęstości obiektu, a więc odległości pomiędzy atomami i ich pól elektrostatycznych. Tak roznosi się choćby dźwięk w ciałach stałych. A prędkość dźwięku dla takiego pręta wynosi około 6000 km/h, a więc walniemy Księżyc drugą końcówką pręta po wielu godzinach.
OdpowiedzUsuńUważasz, że posługujesz się tylko logiką, ale skoro nie znasz nawet tak podstawowych praw fizyki, to nic dziwnego, że wypisujesz głupoty na tym blogu.