Podstawowym
błędem, który dotychczas nie pozwalał wyjaśnić zjawiska
grawitacji, jest jej definicja. Wydaje się ona tak oczywista, że aż
niemożliwe byśmy się mylili:
Grawitacja
(ciążenie
powszechne)
– jedno z czterech oddziaływań podstawowych,
będące zjawiskiem naturalnym polegającym na tym, że wszystkie
obiekty posiadające masę oddziałują na siebie, wzajemnie
przyciągając
się.
Inaczej
mówiąc, każda materia ma właściwość przyciągania każdej innej
materii, a im więcej jest skupionej materii tym silniej przyciąga
inną materię. Definicja odnosi się wprost do tego, co można
zaobserwować jako pozornie oczywiste i powszechne zjawisko naturalne. Newton
na widok spadającego jabłka doskonale to zrozumiał i opisał w
sformułowanym przez siebie prawie powszechnego ciążenia.
Do
opisu nie można mieć zastrzeżenia, ale nie wyjaśnia on istoty
zjawiska, a dokładniej nie wyjaśnia dlaczego każda materia ciąży
ku każdej innej materii. Cała współczesna fizyka teoretyczna ma z
tym potężny problem, bo podejmowane próby interpretacji zjawiska
wciąż nie dają się pogodzić z regułami funkcjonowania
pozostałych oddziaływań fizycznych. Dotyczy to także powszechnie
przyjmowanej za prawdziwą ogólnej teorii względności, w której
grawitacja jest skutkiem zakrzywienia czasoprzestrzeni przez każdy
obiekt posiadający masę. Teoria ta postuluje istnienie fal
grawitacyjnych (rozchodzących się z prędkością światła) i
amerykańscy naukowcy od lat próbują je zarejestrować w ramach
programu LIDO. Co jakiś czas nawet ogłaszają sukces (2015 – 2016
r.), ale bez przekonania, bo już musieli odwoływać niektóre swoje
odkrycia. W instytucie CERN w Genewie idzie się inna drogą i trwają
tam usilnie poszukiwania postulowanej przez model standardowy cząstki
elementarnej zwanej bozonem Higgsa, która powinna nadawać masę
cząstkom elementarnym i w konsekwencji uczestniczyć w
funkcjonowaniu grawitacji. Tu również ogłoszono w 2012 – 2013 r.
sukces, czyli odkrycie doświadczalne tej cząstki, ale także
uczyniono to raczej bez entuzjazmu (używano zwrotów „chyba go
mamy”, „raczej go mamy”, „mamy go z dużym
prawdopodobieństwem” itp.) Nie wnikając w szczegóły, pewnym
problemem jest to, że tak odkryty bozon Higgsa, zgodnie z wynikami
eksperymentów, sam posiada masę i nie wiadomo co jemu ją nadało –
czyżby jakiś jeszcze inny bozon?
Wróćmy
więc do definicji grawitacji i wyjaśnijmy, dlaczego to właśnie ona
niechcący narzuca nam mylny pogląd. Błąd tkwi w słowie
przyciąga, które jednocześnie sugeruje, że źródło
grawitacji (pola grawitacyjnego) znajduje się w materii (w jej
masie). Prawda jest taka, że dwie cząsteczki zmierzają do
siebie w wyniku działania grawitacji, ale wcale nie muszą
się przyciągać, a mogą być do siebie dopychane. I tak
właśnie jest, gdyż materia nie jest podmiotem, a tylko
przedmiotem grawitacji, której faktycznym sprawcą (źródłem) jest
przestrzeń.
Grawitację
powoduje to samo zjawisko, które nadaje masę materii (co wyjaśniłem
w poprzednim wpisie). Kwanty materii (skoncentrowane kwanty
przestrzeni), które powstały po Wielkim Wstrząsie, są nieustająco
ściskane przez całą krystaliczną przestrzeń. Wobec centralnego
położenia każdego kwantu materii w Uniwersum (patrz wpisy Kształt
przestrzeni i Budowa przestrzeni), wektory nadające im
masę, ściskające je, są jednakowo duże z każdego możliwego
kierunku. Jednak na kierunku, na którym znajdzie się jakakolwiek
inna cząstka materii, wektor ten jest mniejszy, gdyż to ona
przejmuje na siebie część sił ściskania (sprężania) danego
kwantu (i wzajemnie). Od strony wewnętrznej układu każdych dwóch
cząstek materii, ściskające je siły przestrzeni są słabsze niż
docierające z wszystkich innych kierunków. W tej sytuacji cząstki
nie przyciągają się, lecz są do siebie dopychane przez
przestrzeń. Można to zobrazować też stwierdzeniem, że materia od strony innej materii jest odrobinę lżejsza niż z innych stron. Jeszcze inaczej mówiąc, to każda cząstka materii ma
„swój” wszechświat, który zakłóca pojawienie się w nim
innej cząsteczki (i vice versa), a dążące do doskonałości
przestrzenie obu cząstek starają się zlikwidować zakłócenia.
Trzeba
tu jeszcze wyjaśnić pewien niezwykle ważny element, związany z tym zjawiskiem. Ktoś może zarzucić, że sztywne, krystaliczne łańcuchy
kwantów przestrzeni jednakowo otaczające i ściskające kwant
materii, nawet jeżeli z jednej strony naciskają mocniej, to i tak
nie powinny go przesuwać (poruszać) wobec oporu jaki będą stawiać
kwanty przestrzeni po drugiej, wewnętrznej stronie układu. Byłoby
tak, gdyby kwanty miały kształt n. p. sześcianów foremnych
(ściany parami równoległe) i wówczas żaden ruch w przestrzeni
nie byłby możliwy. Jednak zarówno kwanty przestrzeni jak i materii
mają kształt czworościanów foremnych i każda ich krawędź może
być traktowana jak swoiste ostrze klina, a zbudowane z nich
krystaliczne łańcuchy są bardziej skomplikowane (skośne) i dlatego umożliwiają
przesuwanie się i zbliżanie do drugiego kwantu materii (co on robi
analogicznie).
Oczywiście
im więcej skupionej materii, tym bardziej powiększa się układ
ściskających wektorów, tworząc grawitację wprost proporcjonalną
do masy ciał. Podobną zależność można wykazać także dla
zmieniającej się odległości między tymi ciałami. Nie ma
wątpliwości, że prawa Newtona opisujące grawitację nie ulegają
żadnym zmianom również przy tak funkcjonującym mechanizmie,
aczkolwiek słowa w definicji: „obiekty posiadające masę przyciągają się”,
trzeba zastąpić słowami: „obiekty posiadające masę są
dopychane do siebie przez przestrzeń”.
I
jeszcze jedna istotna uwaga odnośnie grawitacji. Zgodnie z obliczeniami współczesnej fizyki grawitacja,
rozumiana w dotychczasowej formule, powinna właściwie już dawno
spowodować przyciągnięcie się do siebie całej materii
znajdującej się we wszechświecie – dlatego m. in. teoria
rozprzestrzeniania się przestrzeni jest tak popularna, bo rzekomo
rozwiązuje ten problem. Otóż zgodnie z zaprezentowaną przeze mnie
koncepcją, w najdalej od nas położonej strefie przestrzeni (w
najbardziej od nas odległym punkcie każdej naszej geodezyjnej,
który leży w połowie jej długości) znajdują się obiekty,
które w ogóle nie będą do nas dopychane (grawitacja zerowa). Dzieje się
tak gdyż wektor zewnętrzny (ściskający) i wektor wewnętrzny
(którego opór trzeba przełamać) są sobie równe, równoważą
się i nie można nawet powiedzieć, który jest którym. Na
„krańcach” wszechświata grawitacja nie działa, a że każdy
obiekt (także my osobiście) leży na krańcu przestrzeni (a
jednocześnie dokładnie w jej centrum) obawa, że wszechświat się
zapadnie jest nieuzasadniona.
Zarówno
proces nadawania masy kwantowi materii jak i działanie grawitacji
(w momencie gdy pojawi się drugi kwant materii) są zjawiskami,
które wywołuje przestrzeń i która dzięki swej sztywności i
krystaliczności czyni to natychmiast i „całą sobą”
(nie z prędkością światła, nie przy pomocy żadnych fal
grawitacyjnych i bez użycia grawitonów). Sądzę więc, że
naukowcy amerykańscy mogą już sobie dać spokój ze swym programem
LIDO.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz