środa, 19 kwietnia 2017

Silne oddziaływania jądrowe - to łatwe.

Jedną z kolejnych zagadek współczesnej fizyki jest istnienie w każdym jądrze atomowym „dziwnych” sił, które utrzymuję je w całości. Jądro atomu zbudowane jest z dodatnio naładowanych protonów oraz obojętnych elektrycznie neutronów. W zasadzie powinna to być struktura bardzo nietrwała, gdyż jednakowy ładunek protonów, zgodnie z regułami elektrostatyki, powinien je od siebie odpychać (odpychanie kulombowskie). Tak się jednak nie dzieje, a przeciwnie, cząsteczki tworzące jądro są ze sobą niezwykle silnie związane.

Natury tych sił fizyka dotychczas nie potrafiła wyjaśnić, ale kilka ich cech jest całkiem dobrze poznanych:
- mają one mały zasięg, który w zasadzie nie przekracza wielkości spajanych przez nie cząstek,
- cząstki są jednakowo silnie związane niezależnie od ich ładunków elektrycznych, czyli tak samo proton z protonem, jak  proton z neutronem oraz neutron z neutronem,
- źródło spajającej siły nie jest ulokowane w punkcie centralnym układu połączonych cząstek, co znaczy, że jej potencjał nie ma symetrii kulistej,

Jak wyżej wspomniałem, silnych oddziaływań nie można wiązać z elektrostatyką. Nie mają one także natury grawitacyjnej, bo jest ona stanowczo za słaba na tak silny efekt. Wobec tej niezwykłej zagadki fizycy kwantowi postąpili jak zazwyczaj w zbyt trudnych sytuacjach. Ponieważ oczywiste jest, że „coś” skleja cząstki w jądrze, więc to „coś” nazwali bozonem pośredniczącym o nazwie gluon (ang. glue - klej) i uznali, że problem jest rozwiązany.

To tak jak gdyby okazało się, że jedna cząstka z nieznanej przyczyny wykrzywia tor poruszania się innej cząstki, więc uznalibyśmy, że z pewnością czyni to oddziaływając na nią przy pomocy cząstek pośredniczących zwanych „krzywonami” (albo jakoś po łacinie) i nawet moglibyśmy określić, że krzywon ma masę spoczynkową 0, spin 1, ładunek 0, itd. (gdyby coś się potwierdziło, to proszę pamiętać, że to ja odkryłem krzywony).

Natomiast moja Teoria Kwantowej Przestrzeni podsuwa bardzo proste wyjaśnienie czym jest silne wiązanie jądrowe i dlaczego ma cechy wymienione powyżej. Trzeba tylko przypomnieć, że kwarki czyli kwanty materii (patrz wpis Powstanie materii oraz elektronów) składające się na protony i neutrony mają odtworzony kształt kwantu przestrzeni, czyli są czworościanami foremnymi. Ich ściany są doskonale gładkie, co ma decydujące znaczenie dla istnienia silnych oddziaływań.

W zasadzie każdy z nas zna to zjawisko - każde dwa przedmioty, które przylegają do siebie ściśle jak najbardziej gładkimi powierzchniami płaskimi, są trudne do rozerwania. Próba ich rozdzielenia spotyka się z bowiem z oporem tworzącego się między nimi podciśnienia, a im stykające się powierzchnie są gładsze, tym wiązanie silniejsze. Dokładnie ten sam mechanizm występuje w stykających się kwantach materii, które przylegają do siebie absolutnie ściśle doskonale gładkimi, płaskimi ścianami. To dlatego silne wiązania jądrowe nie oddziaływają poza układ stykających się cząstek, dlatego też nie jest istotny ładunek cząstek, bo istotny jest tylko ich kształt i dlatego ich źródło nie jest umieszczone w punkcie centralnym, bo jest nim styk całych dwóch ścian.

Warto zauważyć, że pokazany tu mechanizm potwierdza przyjęte w Teorii Kwantowej Przestrzeni założenie o sztywności i doskonale regularnym, krystalicznym kształcie kwantu przestrzeni, a w konsekwencji kwantu materii. Jeżeli kwanty byłyby np. kuliste lub elastyczne, to silne wiązania jądrowe nie istniałyby. Przypominam też, że na niniejszym blogu dzięki Teorii Kwantowej Przestrzeni mogłem już w sposób dalece nieskomplikowany, ale logiczny, wyjaśnić zjawiska: grawitacji, uzyskania masy przez materię, pozytonium, dualnej natury światła, a teraz silnych oddziaływań jądrowych, a to jeszcze nie koniec.





środa, 12 kwietnia 2017

Dualna natura światła – wyjaśnienie problemu

Na początek warto zastanowić się, co się dzieje z jakimkolwiek światłem skierowanym w kosmos. Zgodnie z przekonaniami dzisiejszej fizyki powinno ono ze stałą prędkością przebiegać wszechświat, stopniowo rozchodząc się we wszystkich kierunkach. O ile nie trafi na materię, która je wchłonie, to wówczas, coraz bardziej rozproszone, będzie krążyło w próżni w nieskończoność. Nasuwa się pytanie, jak to wygląda, gdy dane światło rozproszy się już maksymalnie w całym wszechświecie, czy będzie nadal krążyło i wracało do punktu wyjścia nieustająco po "ścieżkach", które już przebyło, to znaczy, czy jest swoistym "perpetuam mobile"? Słowo nieskończoność jest dopuszczalne w matematyce, ale w fizyce kojarzy się natychmiast z podejrzanym określeniem "osobliwość".

Jednym z trochę zaskakujących problemów współczesnej fizyki jest dualna natura każdego promieniowania elektromagnetycznego, w tym też oczywiście światła. Zjawisko, czyli występowanie podwójnego, falowego oraz jednocześnie kwantowego charakteru tego promieniowania, jest właściwie całkiem dobrze zbadane i opisane wzorami. Kłopot polega na tym, że we wszelkich, nawet bardzo wyrafinowanych doświadczeniach, światło ma albo właściwości falowe, albo kwantowe i nigdy nie udaje się ich zarejestrować równocześnie. Nie stanowi to dla fizyki jakiegoś generalnego problemu, więc obecnie mało kto zaprząta sobie nim głowę – po prostu, tak jest i już.

Tym, którym jednak nierozwiązana zagadka natury powszechnie znanego światła nie daje spokoju, podsuwam jej rozwiązanie. Na gruncie Teorii Kwantowej Przestrzeni jest ono bardzo proste.

Najpierw powiedzmy, że zjawisko promieniowania jest realizowane na zasadzie prostego wyrównywania potencjałów energii w sąsiadujących kwantach przestrzeni – od większego potencjału do mniejszego.

Przemierzająca przestrzeń energia jest zjawiskiem wyłącznie falowym, ale środowisko w którym się porusza (przestrzeń) ma budowę kwantową. Więc energia, która przechodzi i wypełnia kolejne z nich – głównie na kierunku ich łańcuchów (budowa krystaliczna), ale też częściowo i stopniowo rozpraszając się na sąsiadujące kwanty – odtwarza kwantową budowę przestrzeni. Ponieważ nie mamy innego środowiska do badania światła niż przestrzeń, to zawsze będzie ono falowe (takie jest) i kwantowe (jak opakowanie w którym się znalazło).

Wszystkie kwanty przestrzeni są dokładnie jednakowej wielkości i budowy, oraz są jednakowo (krystalicznie) ułożone, więc energia zawsze w jednakowym tempie przechodzi z jednego do drugiego kwantu – to jest prędkość światła (i każdego innego promieniowania elektromagnetycznego). Przechodzenie fali elektromagnetycznej przez przestrzeń nie jest dla niej obojętne, gdyż w każdym kwancie przestrzeni zostawi ona pewną minimalną ilość swej energii i w efekcie jej długość będzie stale minimalnie rosła – do zauważenia dla nas jedynie na bardzo dużych odległościach (patrz mój wpis Wielki Niewypał). Jednocześnie energia każdego kwantu przestrzeni („energia punktu zerowego”) minimalnie wzrośnie. W efekcie światło wcale nie krąży w nieskończoność we wszechświecie (o czym na początku wpisu), a można rzec „rozpuszcza się” czy też rozprasza się w całej dostępnej przestrzeni. Mając do wypełnienia aż całe Uniwersum ślady każdego znanego nam promieniowania, niezależnie od jego natężenia, pozostawiane w pojedynczych kwantach są tak znikome, że dotychczas doświadczalnie nie do zarejestrowania.

I jeszcze jedna uwaga o promieniowaniu elektromagnetycznym. Wszyscy fizycy wiedzą, że w jego funkcjonowaniu największą przeszkodę stanowią elektrony. Elektrony odbijają, czy też rozpraszają fale elektromagnetyczne (zjawisko Comptona), ale nie wiadomo dlaczego. Zgodnie ze standardami dzisiejszej fizyki, czyli traktując elektron jako obiekt o ujemnej energii, a promieniowanie jako energie dodatnią, to przy zetknięciu powinny się one wzajemnie zlikwidować, czy też anihilować – natomiast w praktyce anihiluje elektron i materia (pozytonium). W Teorii Kwantowej Przestrzeni i ten problem ma proste rozwiązanie. Elektron, który jest miejscem pozbawionym przestrzeni, kwantem superpróżni, czyli „dziurą” w krystalicznej przestrzeni, w sposób oczywisty nie może uczestniczyć w procesie przekazywania energii dalszym jej kwantom, gdyż absolutnie nie absorbuje promieniowania. Jest jak przerwa w drucie, która uniemożliwia płynięcie prądu. Jednocześnie elektron otoczony jest innymi kwantami przestrzeni i „odbija”, przekierowuje na nie, strumień energii płynący z jednego kierunku. Problem jest bardziej złożony, bo energia dociera szerszym torem niż pojedyncze kwanty tworzące łańcuch, ale analizując kąty jej „odbicia” trzeba pamiętać, że elektron ma, tak jak one, kształt czworościanu foremnego i w tym kontekście rozpatrywać wspomniane zjawisko Comptona.

środa, 5 kwietnia 2017

Elektrony – czym są, jak powstały i jak funkcjonują


We wpisie o powstaniu materii wspomniałem pobieżnie o mechanizmie jednoczesnego powstania elektronów. Czas by omówić bliżej to zagadnienie. Wielki Wstrząs spowodował „bałagan” w strukturze Uniwersum (przestrzeni pierwotnej), a przywracanie jego krystalicznego uporządkowania doprowadziło do sytuacji, w której część kwantów przestrzeni została „wtłoczona” w siebie. Najczęściej dwa, czasem trzy, a rzadko nawet cztery kwanty przestrzeni zostały sprężone (ściśnięte) do wielkości jednego, tworząc kwanty materii. W procesie ściskania każdego kwantu materii uczestniczy  absolutnie całe Uniwersum i w ten sposób nadaje mu masę.

Należy teraz przypomnieć, że Uniwersum ma ściśle określoną wielkość i składa się ze stałej, dokładnie policzalnej liczby kwantów przestrzeni. Nie może ono zmienić swej wielkości, więc gdy pewna ilość kwantów została użyta do budowy materii, w jego strukturze w tym samym momencie pojawiły się luki, miejsca w których zabrakło kwantów przestrzeni, zabrakło pojedynczego kryształu. A więc pojawiły się miejsca puste w sensie absolutnym, gdyż nie zawierające nawet przestrzeni, aczkolwiek zachowujące kształt jej kwantu. Ponieważ samą przestrzeń nazywamy próżnią, to miejsca w których zabrakło nawet przestrzeni można nazwać obszarami lub kwantami superpróżni. Właśnie te miejsca w przestrzeni, w których brakuje kwantu przestrzeni, gdzie występuje superpróżnia, są nazywane w fizyce elektronami.

W pewnym sensie są one przeciwieństwem materii i gdy dojdzie do zetknięcia się najprostszego kwantu materii i elektronu (obszaru superpróżni) to nastąpi anihilacja materii – kwant materii rozpadnie się na dwa kwanty przestrzeni, z których jeden wypełni superpróżnię, a drugi pozostanie na swoim miejscu. Jest to znane w fizyce zjawisko „pozytonium”. Znika materia (i jej masa, bo Uniwersum nie ma już czego ściskać) oraz znika elektron, ale to nie znaczy, że znikają bez śladu (że nie ma nic), bowiem została w tym miejscu przestrzeń i to uzupełniona o jeden kwant w miejscu po elektronie. Pozostaje także pewna ilość energii, ale temat ten będzie musiał być później omówiony dokładniej, bowiem nie wprowadziłem jeszcze do swoich rozważań problematyki energii. Wkrótce to zrobię i przy okazji wykażę dlaczego w pozytonium (anihilacji) czasami zostają dwa, a czasami trzy kwanty promieniowania gamma, czego dzisiejsza fizyka wciąż nie może wyjaśnić. Pozornie może wydawać się, że pozytonium potwierdza einsteinowską regułę równoważności materii i energii, gdyż w tym doświadczeniu po zniknięciu materii pozostaje właśnie energia (oprócz przestrzeni), co sugeruje, że się zamieniły. To znów przypadkowa zbieżność, bowiem prawda jest taka, że materia rozpadając się na przestrzeń  tylko uwalnia z siebie energię, dla której była  swego rodzaju magazynem, a nie zamiennikiem czy też równoważnikiem.

Elektrony oczywiście nie posiadają żadnej masy ani energii próżni, ale ważną ich cechą jest to, że wykazują swoiste podciśnienie w stosunku do wszystkich otaczających kwantów przestrzeni. Ich stałym dążeniem (uproszczam, gdyż jest to dążenie wymuszone przez całą przestrzeń, a nie tylko sam elektron) jest poszukiwanie kwantu materii, aby się wypełnić.

Tu muszę zamieścić istotną uwagę. We wcześniejszych wpisach, gdy omawiałem budowę krystalicznej przestrzeni, użyłem sformułowania, że jest ona absolutnie sztywna. Był to błąd, gdyż powinienem napisać nie „absolutnie sztywna”, a jedynie „wystarczająco sztywna”.

Konsekwencją tego jest, że nie będąc absolutnie sztywnym, każdy kwant przestrzeni „odczuwa” przechodzące przez siebie wektory grawitacji, czyli to, na jakich kierunkach znajduje się materia stawiająca opór (większy lub mniejszy, zależny od ilości materii). Z drugiej strony podciśnienie powodowane przez elektrony (kwanty superpróżni) również zaznacza się w kwantach przestrzeni i jest "wyczuwane" przez inne elektrony jako sygnał, by w danym kierunku nie dążyć. To właśnie dlatego elektrony otaczające jądro atomu (związane z nim słabym wiązaniem atomowym, które wyjaśnię w innym miejscu) są jednocześnie "strażnikami" chroniącymi kwanty materii tworzące jądro przed dotarciem do nich innych elektronów i nieuchronną później anihilacją.

Dzięki złożonym, skomplikowanym i wciąż zmieniającym się "śladom" grawitacji i podciśnienia superpróżni w krystalicznej strukturze przestrzeni elektrony są w nieustannym ruch, stale chcąc trafić na materię i się wypełnić. Trzeba dodać, że poruszanie się elektronów polega faktycznie na przesuwaniu się kolejnych kwantów przestrzeni na długości tworzonych przez nie krystalicznych  łańcuchów, dzięki czemu obserwator uzna, że to nieustannie wędruje „dziura” w ich budowie .

Podciśnienie superpróżni” czyli aktywność elektronów ukierunkowana na połączenie z materią ma stałą wartość i jest nazywana ładunkiem ujemnym elektronu. Może być on błędnie charakteryzowany jako energia ze znakiem ujemnym i przez to sugerować, ze elektron ma masę. Aktywność elektronów jest jednym z podstawowych zjawisk, które decyduje o funkcjonowaniu wszechświata i m. in. są one nieodłącznym elementem budowy bardziej złożonych form materii jakimi są atomy, o czym już wspomniałem, ale co będzie wymagało znacznie szerszego omówienia.

Ilość istniejących we wszechświecie elektronów odpowiada ilości kwantów przestrzeni trwale zużytych do budowy materii, pomniejszonej o ilość powstałych kwantów materii. Znaczy to, że jeden kwant materii stworzony z dwóch kwantów przestrzeni powoduje powstanie jednego elektronu, a kwant materii złożony z trzech kwantów przestrzeni będzie "ojcem” dwóch elektronów. Pojawiają się one w dowolnie dużej odległości od "rodzącego" je kwantu materii, ale nigdy w bezpośrednim sąsiedztwie. 

Istnienie łańcucha kwantów przestrzeni łączących (i dzielących jednocześnie) materię i wytworzony przez nią elektron, może powodować pojawienie się zjawiska wzajemnego ich związania (splątania).  Łańcuch taki, o dowolnej długości, dzięki swej sztywności ma zdolność natychmiastowego, dwustronnego przekazywania sobie nawzajem reakcji obiektów, które łączy. Ustalenie powyższe w sposób wystarczający, chociaż bardzo pobieżnie, wyjaśnia problem zjawiska splątania cząstek w teorii kwantowej. Po raz kolejny dzięki zjawisku sztywności krystalicznej, kwantowej przestrzeni w stosunkowo prosty i klarowny sposób można wyjaśnić fenomeny funkcjonowania wszechświata (reakcje szybsze niż światło, grawitację, nadanie masy materii, a teraz także kwantowe splątanie). 

środa, 29 marca 2017

Grawitacja – rozwiązanie zagadki


Podstawowym błędem, który dotychczas nie pozwalał wyjaśnić zjawiska grawitacji, jest jej definicja. Wydaje się ona tak oczywista, że aż niemożliwe byśmy się mylili:

Grawitacja (ciążenie powszechne) – jedno z czterech oddziaływań podstawowych, będące zjawiskiem naturalnym polegającym na tym, że wszystkie obiekty posiadające masę oddziałują na siebie, wzajemnie przyciągając się.

Inaczej mówiąc, każda materia ma właściwość przyciągania każdej innej materii, a im więcej jest skupionej materii tym silniej przyciąga inną materię. Definicja odnosi się wprost do tego, co można zaobserwować jako pozornie oczywiste i powszechne zjawisko naturalne. Newton na widok spadającego jabłka doskonale to zrozumiał i opisał w sformułowanym przez siebie prawie powszechnego ciążenia.

Do opisu nie można mieć zastrzeżenia, ale nie wyjaśnia on istoty zjawiska, a dokładniej nie wyjaśnia dlaczego każda materia ciąży ku każdej innej materii. Cała współczesna fizyka teoretyczna ma z tym potężny problem, bo podejmowane próby interpretacji zjawiska wciąż nie dają się pogodzić z regułami funkcjonowania pozostałych oddziaływań fizycznych. Dotyczy to także powszechnie przyjmowanej za prawdziwą ogólnej teorii względności, w której grawitacja jest skutkiem zakrzywienia czasoprzestrzeni przez każdy obiekt posiadający masę. Teoria ta postuluje istnienie fal grawitacyjnych (rozchodzących się z prędkością światła) i amerykańscy naukowcy od lat próbują je zarejestrować w ramach programu LIDO. Co jakiś czas nawet ogłaszają sukces (2015 – 2016 r.), ale bez przekonania, bo już musieli odwoływać niektóre swoje odkrycia. W instytucie CERN w Genewie idzie się inna drogą i trwają tam usilnie poszukiwania postulowanej przez model standardowy cząstki elementarnej zwanej bozonem Higgsa, która powinna nadawać masę cząstkom elementarnym i w konsekwencji uczestniczyć w funkcjonowaniu grawitacji. Tu również ogłoszono w 2012 – 2013 r. sukces, czyli odkrycie doświadczalne tej cząstki, ale także uczyniono to raczej bez entuzjazmu (używano zwrotów „chyba go mamy”, „raczej go mamy”, „mamy go z dużym prawdopodobieństwem” itp.) Nie wnikając w szczegóły, pewnym problemem jest to, że tak odkryty bozon Higgsa, zgodnie z wynikami eksperymentów, sam posiada masę i nie wiadomo co jemu ją nadało – czyżby jakiś jeszcze inny bozon?

Wróćmy więc do definicji grawitacji i wyjaśnijmy, dlaczego to właśnie ona niechcący narzuca nam mylny pogląd. Błąd tkwi w słowie przyciąga, które jednocześnie sugeruje, że źródło grawitacji (pola grawitacyjnego) znajduje się w materii (w jej masie). Prawda jest taka, że dwie cząsteczki zmierzają do siebie w wyniku działania grawitacji, ale wcale nie muszą się przyciągać, a mogą być do siebie dopychane. I tak właśnie jest, gdyż materia nie jest podmiotem, a tylko przedmiotem grawitacji, której faktycznym sprawcą (źródłem) jest przestrzeń.

Grawitację powoduje to samo zjawisko, które nadaje masę materii (co wyjaśniłem w poprzednim wpisie). Kwanty materii (skoncentrowane kwanty przestrzeni), które powstały po Wielkim Wstrząsie, są nieustająco ściskane przez całą krystaliczną przestrzeń. Wobec centralnego położenia każdego kwantu materii w Uniwersum (patrz wpisy Kształt przestrzeni i Budowa przestrzeni), wektory nadające im masę, ściskające je, są jednakowo duże z każdego możliwego kierunku. Jednak na kierunku, na którym znajdzie się jakakolwiek inna cząstka materii, wektor ten jest mniejszy, gdyż to ona przejmuje na siebie część sił ściskania (sprężania) danego kwantu (i wzajemnie). Od strony wewnętrznej układu każdych dwóch cząstek materii, ściskające je siły przestrzeni są słabsze niż docierające z wszystkich innych kierunków. W tej sytuacji cząstki nie przyciągają się, lecz są do siebie dopychane przez przestrzeń. Można to zobrazować też stwierdzeniem, że materia od strony innej materii jest odrobinę lżejsza niż z innych stron. Jeszcze inaczej mówiąc, to każda cząstka materii ma „swój” wszechświat, który zakłóca pojawienie się w nim innej cząsteczki (i vice versa), a dążące do doskonałości przestrzenie obu cząstek starają się zlikwidować zakłócenia.

Trzeba tu jeszcze wyjaśnić pewien niezwykle ważny element, związany z tym zjawiskiem. Ktoś może zarzucić, że sztywne, krystaliczne łańcuchy kwantów przestrzeni jednakowo otaczające i ściskające kwant materii, nawet jeżeli z jednej strony naciskają mocniej, to i tak nie powinny go przesuwać (poruszać) wobec oporu jaki będą stawiać kwanty przestrzeni po drugiej, wewnętrznej stronie układu. Byłoby tak, gdyby kwanty miały kształt n. p. sześcianów foremnych (ściany parami równoległe) i wówczas żaden ruch w przestrzeni nie byłby możliwy. Jednak zarówno kwanty przestrzeni jak i materii mają kształt czworościanów foremnych i każda ich krawędź może być traktowana jak swoiste ostrze klina, a zbudowane z nich krystaliczne łańcuchy są bardziej skomplikowane (skośne) i dlatego umożliwiają przesuwanie się i zbliżanie do drugiego kwantu materii (co on robi analogicznie).

Oczywiście im więcej skupionej materii, tym bardziej powiększa się układ ściskających wektorów, tworząc grawitację wprost proporcjonalną do masy ciał. Podobną zależność można wykazać także dla zmieniającej się  odległości między tymi ciałami. Nie ma wątpliwości, że prawa Newtona opisujące grawitację nie ulegają żadnym zmianom również przy tak funkcjonującym mechanizmie, aczkolwiek słowa w definicji: „obiekty posiadające masę przyciągają się”, trzeba zastąpić słowami: „obiekty posiadające masę są dopychane do siebie przez przestrzeń”.

I jeszcze jedna istotna uwaga odnośnie grawitacji. Zgodnie z obliczeniami współczesnej fizyki grawitacja, rozumiana w dotychczasowej formule, powinna właściwie już dawno spowodować przyciągnięcie się do siebie całej materii znajdującej się we wszechświecie – dlatego m. in. teoria rozprzestrzeniania się przestrzeni jest tak popularna, bo rzekomo rozwiązuje ten problem. Otóż zgodnie z zaprezentowaną przeze mnie koncepcją, w najdalej od nas położonej strefie przestrzeni (w najbardziej od nas odległym punkcie każdej naszej geodezyjnej, który leży w połowie jej długości) znajdują się obiekty, które w ogóle nie będą do nas dopychane (grawitacja zerowa). Dzieje się tak gdyż wektor zewnętrzny (ściskający) i wektor wewnętrzny (którego opór trzeba przełamać) są sobie równe, równoważą się i nie można nawet powiedzieć, który jest którym. Na „krańcach” wszechświata grawitacja nie działa, a że każdy obiekt (także my osobiście) leży na krańcu przestrzeni (a jednocześnie dokładnie w jej centrum) obawa, że wszechświat się zapadnie jest nieuzasadniona.

Zarówno proces nadawania masy kwantowi materii jak i działanie grawitacji (w momencie gdy pojawi się drugi kwant materii) są zjawiskami, które wywołuje przestrzeń i która dzięki swej sztywności i krystaliczności czyni to natychmiast i „całą sobą” (nie z prędkością światła, nie przy pomocy żadnych fal grawitacyjnych i bez użycia grawitonów). Sądzę więc, że naukowcy amerykańscy mogą już sobie dać spokój ze swym programem LIDO.


środa, 22 marca 2017

Powstanie materii 

Muszę przyznać, że w niektórych miejscach swych analiz idę na skróty, chcąc możliwie szybko przekazać informacje, które wydają mi się najważniejsze. Proszę więc wybaczyć, że problemem energii przestrzeni (próżni, punktu zerowego) zajmę się trochę później. Teraz jedynie dodam, że ustalony już wcześniej fakt, że Uniwersum (pierwotna przestrzeń) jest sztywne, musi zapewniać pewna minimalna, ale niezbędna ilość energii, którą posiada każdy kwant przestrzeni. Temat będzie wymagał odrębnych analiz, ale trzeba o nim pamiętać przy omawianiu mechanizmu powstania naszego Wszechświata (materii i czasu oraz oddziaływań). Na początek zajmijmy się powstaniem materii.

Do dyspozycji mamy tylko Uniwersum, które nie wyrosło, czy też nie rozrosło się z jakiegokolwiek punktu i nigdzie się nie rozprzestrzenia, nie rozlatuje, ani donikąd nie zmierza. Jest to trójwymiarowa, zakrzywiona wokół siebie przestrzeń, stała (statyczna), izotropowa (jednorodna), sztywna, o zerowej entropii i temperaturze 0 K, zbudowana z kwantów przestrzeni o kształcie czworościanu foremnego, tworzących strukturę kryształu doskonałego. Ten w pewnym sensie bardzo prosty twór, (chociaż niemożliwy do wyobrażenia z uwagi na zakrzywienie) jest całkowicie wystarczający, aby „zrodzić” nasz Wszechświat.

Rozpoczęło to się w momencie (z zastrzeżeniem, że czasu wcześniej nie było), gdy z jakiejś przyczyny doszło do Wielkiego Wstrząsu całego Uniwersum. Nastąpiło wydarzenie, które spowodowało całkowitą destrukcję struktury kryształu przestrzeni, jej rozbicie, rozpad charakterystycznych dla tej figury ciągów kryształów (łańcuchów kwantów). Nie możemy określić co spowodowało Wielki Wstrząs, skąd pojawiła się energia, która go wywołała, ale można intuicyjnie uznać, że jest to sytuacja bardziej prawdopodobna niż Wielki Wybuch z wpisanymi w siebie osobliwościami. Wielki Wstrząs był drgnięciem przestrzeni zaledwie w skali Plancka, po którym zniknęła sztywność całego Uniwersum, chociaż nie jego pojedynczych kwantów.

Natychmiast po Wielkim Wstrząsie Uniwersum spróbowało odtworzyć swą idealną strukturę krystaliczną, jedyna formę w której może statycznie (spokojnie) istnieć. W chaosie wymieszanych bezładnie kwantów przestrzeni rozpoczął się proces odtwarzania struktury kryształu idealnego, odbudowywania łańcuchów kwantowych. Probabilistyczne uwarunkowania tego procesu spowodowały, że łańcuchy odtwarzały się niejednocześnie i w różnych kierunkach. Zdarzyły się więc sytuacje, że w pewnych miejscach, na zbiegu odbudowujących się łańcuchów kwantowych, znalazł się dwa kwanty przestrzeni, podczas gdy ilość miejsca wystarczała tylko na jeden. Sztywniejąca struktura całej przestrzeni nie pozwoliła na korektę ułożenia powstałych już ciągów i dlatego dwa kwanty przestrzeni musiały zostać ściśnięte (skoncentrowane, wtłoczone jeden w drugi) do wielkości i kształtu pojedynczego kwantu przestrzeni. Zdarzyły się też rzadsze przypadki, gdy zbiegły się nieprawidłowo trzy kwanty przestrzeni i one również musiały zostać ściśnięte o wielkości pojedynczego kwantu.

Po prostu doskonałe, regularne i sztywne Uniwersum, o ściśle określonej wielkości, musiało tak zrobić, gdyż nieprawidłowości w jego budowie strukturalnej zagrażały jego rozsadzeniem. W ten sposób krystaliczna struktura została zachowana, aczkolwiek pojawił się w niej nowy element – cząstka materii będąca podwojeniem lub potrojeniem kwantu przestrzeni. Ten proces miał też specyficzny przeciwny efekt, gdyż jednocześnie w strukturze Uniwersum, (mającego ściśle określoną „pojemność”, która nigdy nie może się zmienić), pojawiło się miejsce (lub dwa miejsca) w którym zabrakło kwantu przestrzeni użytego w procesie stworzenia materii. Można rzec, że powstała dziura w przestrzeni, przerwa w łańcuchu kwantów, albo super próżnia (traktując samą przestrzeń jako próżnię), Miejsce to zachowuje kształt oraz wielkość kwantu przestrzeni i wykazuje wobec przestrzeni swoiste podciśnienie. W fizyce nazywamy je elektronem, a jego problematyka będzie wymagała oddzielnego omówienia.

Najbardziej elementarnymi cząstkami materii są byty utworzone z dwóch lub trzech kwantów przestrzeni, które Uniwersum ścisnęło do wielkości i kształtu pojedynczego kwantu przestrzeni. Byty te są kwantami materii. Próbują one nieustająco rozpaść się ponownie na kwanty przestrzeni, ale sztywna przestrzeń nie pozwala na to. Najważniejszą więc ich cechą jest to, że od momentu swego powstania pozostają one w stałej kontrakcji z naciskiem całej krystalicznej przestrzeni, która w ten sposób nadaje im masę.

Opisałem powyżej wyjątkowo prosty mechanizm, wręcz banalny, w którym cała, absolutnie cała przestrzeń, uczestniczy w powstaniu i nadaniu masy każdej pojedynczej cząstki materii. Można tu znaleźć pewne podobieństwa do koncepcji pola Higgsa, które również obejmuje całą przestrzeń i nadaje masę materii. Należy jednak zauważyć, że Higgs nie wyjaśnia skąd się wzięła materia i jaki jest mechanizm uzyskania przez nią masy, poza ogólnym stwierdzeniem wzajemnego oddziaływania tego pola i materii. Warto też w tym miejscu wspomnieć o założeniu Fritjofa Capry, który twierdzi, że materia jest zagęszczoną przestrzenią. Może to się wydawać bliskie mojej koncepcji, ale traktowania przestrzeni jako substancji elastycznej czy rozciągliwej, uniemożliwia także temu naukowcowi znalezienie właściwej drogi.

Powróćmy do momentu powstania materii. Mamy dwie podstawowe jej cząstki, zbudowane z dwóch lub trzech skoncentrowanych kwantów przestrzeni. Nie można wykluczyć istnienia także cząstek stworzonych z aż czterech kwantów przestrzeni, ale w dostępnym nam świecie są one bardzo rzadkie (pozostaje do przyszłych rozważań czy są one masowe w „czarnych dziurach” i czy zachowują tam strukturę krystaliczną). Samodzielnie występujący pojedynczy kwant materii jest dobrze znanym fizykom pozytonem, ale najczęściej kwanty materii występują zgrupowane w większe cząstki (bariony) jako budulec jąder atomów. W tej postaci są one znane w fizyce jako kwarki - dokładnie kwark dolny i kwark górny.

Zaprezentowane powyżej treści są najbardziej ogólnym i uproszczonym przedstawieniem problemu. Niezbędne będzie później zwrócenie uwagi na możliwości jakie daje kombinacja kwantów materii (kwarków) odtwarzających różne fragmenty i układy krystalicznych łańcuchów oraz wyjaśnienie co spaja te kwanty ze sobą (wiązania silne). Do tego oczywiście jeszcze wrócę, ale już teraz można powiedzieć, że silne wiązania nie są realizowane przez żadne gluony, postulowane przez fizykę kwantową, a ich mechanizm jest całkowicie inny i, dzięki sztywności cząstek, bardzo prosty.

Sposób powstania kwantów materii oraz elektronów wskazuje, że byty te są w zasadzie błędem przestrzeni, niedoskonałością, czy też skazą jaka pojawiła się w jej budowie. Jest też oczywiste, że przestrzeń nieustannie próbuje te błędy wyeliminować, co powoduje rozliczne konsekwencje. W tym miejscu należy wyjaśnić zagadkę grawitacji, która wciąż nurtuję fizykę, jako najbardziej palący, nierozwiązany problem. Do tego przejdę w następnym wpisie.

środa, 15 marca 2017

Kwant przestrzeni i wielkość wszechświata

Wiemy już, że Uniwersum (przestrzeń) jest zbudowane z niezwykle wielu pojedynczych, jednakowych kwantów, mających kształt czworościanu foremnego, czyli takiego którego każda ściana jest trójkątem równobocznym. Wykorzystując właściwość zakrzywienia przestrzeni kwanty te bez reszty wypełniają trójwymiarowy obszar Uniwersum, układając się w łańcuchy (ciągi) i tworząc strukturę kryształu doskonałego.

Należy teraz spróbować odpowiedzieć na pytanie, jakie rozmiary ma pojedynczy kwant przestrzeni. Najbardziej kuszące jest przyjęcie, że krawędź takiego czworościanu jest równa długości Plancka, ale jest to zdradliwe, bowiem najmniejszym wymiarem mającym fizyczne znaczenie w takiej figurze jest jej wysokość, a nie krawędź. Można więc przyjąć, że to wysokość kwantu równa się długości Plancka, ale wówczas okaże się, że długość jego krawędzi będzie wynosiła długość Plancka i jeszcze jej ułamek. W tym miejscu należy przypomnieć, że każda odległość w przyrodzie musi być całkowitą wielokrotnością długości Plancka i występowanie jej ułamków nie jest możliwe (tak jak w matematyce nie może być wielkości: punkt i jeszcze kawałek punktu). Wobec tego trzeba znaleźć taką proporcję wysokości i krawędzi kwantu w której obie te wartości będą całkowitymi (czyli bez reszty, bez ułamków) wielokrotnościami długości Plancka.

Nie jest to zadanie zbyt trudne nawet dla przeciętnych matematyków, więc zainteresowani mogą popracować i precyzyjnie obliczyć jeden z najważniejszych wymiarów decydujących o obrazie naszego wszechświata. Dla potrzeb dalszych analiz wystarczy stwierdzić, że ponieważ pożądaną właściwość osiąga się przy liczbach składających się z około piętnastu cyfr, to znaczy, że długość krawędzi kwantu przestrzeni wynosi w przybliżeniu 10 do minus dwudziestej metra (długość Plancka powiększona o piętnaście rzędów).

Wybiegnę tu trochę w przód i podam już teraz niezwykle ważną informację. Otóż wymiar kwantu przestrzeni przekłada się bezpośrednio i w zasadzie jest równy (z niewielkimi odchyleniami) wielkościom dwóch podstawowych cząstek w budowie materii, czyli wielkościom elektronu i kwarku. Oczywiście, powinienem najpierw wyjaśnić czym jest elektron i kwark (swego rodzaju przeciwstawne byty), aby uzasadnić prawdziwość powyższego stwierdzenia. Uczynię to, gdy będę omawiał proces ich powstania w którymś z nieodległych wpisów, ale ponieważ w podręcznikach fizyki podawane są przybliżone wielkości elektronów (10 do minus 22 metra) i kwarków (10 do minus 18 metra) podaję tę właściwość jako szansę weryfikacji obliczeń. Gdy już zaczepiłem ten temat to dodam, że nie tylko wymiary tych elementarnych cząstek materii są zgodne z wielkością kwantu przestrzeni, ale zarówno elektron jak i kwark maja również kształt identyczny jak kwant przestrzeni - są czworościanami foremnymi.

Swego czasu zapoznałem się z wykładami bardzo interesującego współczesnego fizyka teoretycznego Nassima Harameina, zatytułowanymi „Przekroczyć horyzont”. W pewnym momencie rozważał on problem roli czworościanu foremnego w budowie wszechświata, więc miałem nadzieję, że dostrzeże niesamowite możliwości tego kształtu (zwłaszcza, gdy jeszcze uwzględni się kwestie zakrzywienia przestrzeni) i w ten sposób znajdę potwierdzenie własnych przemyśleń. Jednak Haramein po chwili skręcił w stronę form kulistych i oczywiście „wylądował” w osobliwościach. Przekreśla to końcowy efekt wysiłku tego naukowca, ale należy docenić oryginalność myślenia i jego kilka krytycznych uwag wobec dzisiejszej fizyki. Zwłaszcza chodzi tu o teoretyków mechaniki kwantowej, którzy uważają, że jeżeli nazwą jakieś zjawisko, to jest to równoznaczne z jego wyjaśnieniem.

Powróćmy jednak do analizy właściwości przestrzeni. Mamy już obliczoną wielkości jej pojedynczego kwantu, to może spróbujmy obliczyć też wielkość całego Uniwersum. We wpisie Wielki Niewypał wyjaśniłem, że stwierdzone przez Hubblea przesunięcie ku czerwieni widma promieniowania odległych obiektów wcale nie dowodzi, że się one od nas oddalają, a tylko że są one od nas odległe. Należy jednak przy tym zauważyć, że chociaż Hubble mylił się w interpretacji sensu swojej obserwacji, to jednak stwierdził jednocześnie pewną prawidłowość w odległości i przesunięciu, którą nazywamy obecnie stałą Hubblea, a która wynosi około 71 km/sMpc (3,26 mln lś /Mpc). Uwzględniając wszystkie poprzednie rozważania, można spróbować wykorzystać pewną intrygującą szansę. Jeżeli stała Hubblea nie określa prędkości ucieczki galaktyk, to znaczy, że wskazuje na wielkość (proporcje) zakrzywienia przestrzeni (stała kosmologiczna?). Wobec tego można dokonać obliczeń wielkości wszechświata, określonej dla dowolnego punktu przestrzeni jako centralnego. Należy jedynie obliczyć promień okręgu opisanego na trójkącie równoramiennym, którego podstawą jest odcinek o długości 2 mpc (2 megaparseki), a wysokość wynosi 71 km (przybliżona wartość stałej Hubbla) i będzie to właśnie długość promienia wszechświata (promienia geodezyjnej). Zadanie stosunkowo proste, ale dla wytrwałych. Z moich, bardzo prowizorycznych i niewątpliwie błędnych obliczeń, mających raczej zobrazować rzędy wielkości niż dokładną wartość, wynika, że promień ten może mieć długość ok. 5 x 10 do potęgi 37 mpc., (o całe rzędy wielkości więcej niż obecnie przyjmowane rozmiary wszechświata), co automatycznie pozwala obliczyć też długość geodezyjnej.

Trzeba tu dodać jeszcze jedną uwagę. Stała Hubblea jako wskaźnik tempa rozrastania się przestrzeni była wykorzystywana dotychczas do obliczenia czasu istnienia wszechświata, czyli określenia jak dawno temu miał miejsce Wielki Wybuch – wg tych wyliczeń ok 14 mld lat temu. Ponieważ założenia są błędne, to i wiek wszechświata niewątpliwie też się nie zgadza. Gdy wyjaśnię jak zaczął się ruch (i czas) oraz jak powstała materia (w procesie już przeze mnie wspomnianym poprzednio, który nazwałem Wielkim Wstrząsem), to wówczas zaproponuję sposób jak można obliczyć jak dawno to się stało. Nie będzie to jednak dotyczyło przestrzeni (Uniwersum), która jest bytem pierwotnym i której wymiar czasu nie dotyczy.

Na koniec tego wpisu chcę odnieść się do komentarzy, które do mnie dotarły, iż popełniam błąd atakując matematykę jako naukę – wpis Bóg nie jest matematykiem. Ponieważ w obecnym wpisie sam proponuję skorzystanie z matematyki, aby obliczyć zarówno wielkość kwantu przestrzeni jak i całego wszechświata, muszę wyjaśnić pewne nieporozumienie. Matematyka jako nauka czysta, abstrakcyjna, jest niewątpliwie nie do podważenia, a moje uwagi dotyczyły tylko tego, że nie można jej bez zastrzeżeń stosować do fizyki, gdyż w fizyce nie występuje zjawisko analogiczne jak arytmetyczna nieskończoność oraz nie ma  zerowych wymiarów wartości fizycznych (są to zawsze co najmniej wielkości Plancka). W proponowanych przeze mnie obliczeniach nie ma żadnych nieskończoności, ani wartości zerowych i użycie matematyki jest tu jak najbardziej zasadne.

Aby osoby nieprzekonane zrozumiały moją argumentację, przytoczę jeszcze jeden przykład. Istnieje sławny paradoks mający zobrazować zasady mechaniki kwantowej, zwany Kotem Schrödingera. Zamknięty w klatce i niewidoczny dla nas kot ma 1/2 szansę przeżycia z uwagi znajdujące się z nim śmiercionośne urządzenia, które ma właśnie 50% prawdopodobieństwa zadziałania. Ponieważ nie wiemy czy kot żyje czy nie, to fizycy kwantowi traktują go jednocześnie jako żywego i jako martwego (i podobnie muszą traktować przeróżne zjawiska w świecie molekularnym, co do których nie wiadomo czy zaszły czy nie). Filozoficzne aspekty tego przypadku dla zjawisk kwantowych są bardzo interesujące, ale niestety mało kto zauważa tu pułapkę zastawioną przez matematykę. Zgodnie z jej regułami wartość życia tego biednego kota określimy na 1/2 i takie półżywe stworzenie będziemy wstawiali do dalszych wzorów, otrzymując oczywiście błędne wyniki. Kot bowiem jest albo żywy (1), albo martwy (0) i nigdy nie ma wartości średniej (1/2) – Bóg nie jest matematykiem i nie zastosuje wartości 1/2, gdyż on wie, czy kot żyje czy nie

środa, 8 marca 2017

Budowa przestrzeni


Wiemy już jaki kształt miała (i ma) przestrzeń w stanie podstawowym, czyli Uniwersum. Jest to byt trójwymiarowy z niewyobrażalną dla naszego mózgu własnością zakrzywiania się w wyższym wymiarze – może odrobinę bardziej zrozumiałe będzie dla nas jest stwierdzenie, że przestrzeń jest zakrzywiona sama wokół siebie. Uniwersum jest figurą skończoną i ściśle określoną, ale nie ma brzegu, gdyż „gubi się” on w zakrzywieniu. Warto zauważyć, że jego ewentualne kolejne zakrzywienia w kolejnych wyższych wymiarach niczego już nie zmienią w kształcie Uniwersum, bowiem i tak będą to tylko kolejne zakrzywienia tej figury wokół siebie, a ostateczny efekt będzie jednakowy. Aby móc zrozumieć budowę i funkcjonowanie naszego Wszechświata, który został „zrodzony” przez Uniwersum, koniecznie trzeba pamiętać o ustalonych właściwościach tego bytu - przestrzeń jest stała, stabilna, ma ściśle określoną wielkość, jest absolutnie sztywna, a każdy składający się na nią punkt leży dokładnie w jej centrum (w samym środku – jest identycznie otaczany przez przestrzeń z każdej strony).

Własności te wykluczają oczywiście prawdziwość podstawowych dogmatów dzisiejszej kosmologii czyli Wielkiego Wybuchu i rozrastania się przestrzeni. Warto przy tym zauważyć, że gdyby ucieczka galaktyk była prawdą, to w zakrzywionej przestrzeni im szybciej by się one od nas oddalały, to tym szybciej by się do nas zbliżały z drugiej strony. Przecież jeżeli udamy się prostoliniowo w jakimkolwiek kierunku (w/g przestrzeni trójwymiarowej) ze stałą prędkością, to za każdym razem po takim samym, skończonym czasie, wrócimy do punktu wyjścia. Droga, jaką przebędziemy jest linią geodezyjną wszechświata i jej wymiary można utożsamiać z jego całkowitą wielkością, określoną przez zakrzywienie przestrzeni.

Ciągle jeszcze obracam się wokół problemu kształtu Uniwersum, bo jest on niezwykle interesujący, ale równie ciekawe jest zagadnienie szczegółowej budowy przestrzeni. Nie chodzi mi tu o zagadnienia filozoficzne (pojęciem przestrzeni zajmowały się najwybitniejsze umysły ludzkości: Platon, Arystoteles, Kartezjusz, Leibniz, Kant, Husserl, Heidegger i inni), a wyłącznie o fizykę.

Powyżej użyłem wyrażenia „każdy punkt przestrzeni” co mogłoby sugerować, że przestrzeń składa się z punktów. Muszę tu wnieść istotne uwagi. Przekonanie, że każda figura składa się z punktów o wymiarze zerowym (i zawsze z nieskończonej ich ilości) jest podejściem typowo matematycznym, które też matematykę wpędza w jakieś ślepe zaułki nauki (patrz wpis „Bóg nie jest matematykiem”). To problem matematyki, jednak fizyka zajmuje się światem realnym i nie może pozwolić sobie na operowanie matematycznymi abstrakcjami.

Sto dwadzieścia lat temu Planck dokonał jednego z najważniejszych odkryć w historii nauki, gdy wykazał, że dla każdej wielkości fizycznej można określić charakterystyczna dla niej wartość, najmniejszą z możliwych, która jednak jest większa od zera. Dotyczy to także odległości i jest to długość Plancka, która wynosi 1,616229(38) x (10 do potęgi -35) metra - możliwa matematycznie jeszcze mniejsza długość przestaje mieć sens fizyczny. Należy z tego  faktu wyciągnąć właściwe wnioski. W praktyce bowiem oznacza to, że w otaczającym nas świecie długość każdego dowolnego istniejącego odcinka nie jest sumą nieskończonej ilości punktów (zer), ale sumą ściśle określonej ilości odcinków o długości Plancka. Po prostu punkt w fizyce ma długość Plancka, a nie zero i w związku z tym także przestrzeń nie składa z zerowych punktów, ale z najmniejszych możliwych brył o wymiarach określonych długością Plancka. Ponieważ może to prowadzić do poważnych nieporozumień, z uwagi na matematyczną definicję punktu, należy taką najmniejszą możliwą bryłę przestrzeni określać nie punktem, ale kwantem przestrzeni.

Cała przestrzeń (Uniwersum) składa się z jednakowych (izotropia) kwantów przestrzeni, co znaczy też, że ma charakter dyskretny (nie ma w sobie ciągłości, gdyż każda jej cząstka – kwant -  jest bytem odrębnym). Nie ma sensu zagłębiać się w topologiczne problemy tego zagadnienia i można tylko dodać, że fizyka kwantowa bierze pod uwagę takie rozwiązanie, ale wydaje się, że nie przywiązuje do niego dostatecznej wagi. Mam wrażenie, że przyczyniły się do tego teorie fizyczne, w których przestrzeń jest zagęszczana, albo rozciągana, uginana, płynna, elastyczna itp. Nie wiadomo skąd wzięło się to przekonanie o amorficzności przestrzeni i chyba trzeba brać tu pod uwagę jakieś banalne, czy wręcz prymitywne skojarzenia z atmosferą lub innymi ciałami gazowymi.

Prawda jest natomiast całkowicie odmienna. Przestrzeń jest zakrzywiona, ale absolutnie sztywna, o czym była już mowa. Ta jej cecha w połączeniu z faktem, iż jest zbudowana z jednakowych kwantów (jest izotropowa), pociąga za sobą kolejne ważne konsekwencje, gdyż fizyka zna całkiem dobrze takie konstrukcje.

Uniwersum ma strukturę krystaliczną, a inaczej mówiąc, przestrzeń jest sztywnym kryształem izotropowym, kryształem doskonałym. Pojedynczymi kryształami w jego strukturze są pojedyncze kwanty przestrzeni.

Do rozstrzygnięcia pozostaje określenie jaki mają one kształt, ale do wyboru pozostaje jedynie pięć wielościanów foremnych znanych matematyce. Platon, który w swych przemyśleniach dochodził do wniosków, że cała rzeczywistość, cały Kosmos, jest zbudowana z najprostszych, idealnych kształtów geometrycznych, dawał pierwszeństwo dodekaedrowi, bryle zbudowanej z dwunastu pięciokątów regularnych, ale trzeba dodać, że u Platona były to idee, a nie byty rzeczywiste. Można brać też pod uwagę inne, narzucające się rozwiązanie i przyjąć, że kwanty przestrzeni mają kształt sześcianów, które, jak się wydaje, jako jedyne takie bryły całkowicie (bez reszty) wypełniają przestrzeń.

Wszystko jednak wskazuje, że natura wybrała jak zwykle najprostsze wyjście i kwanty przestrzeni (kryształy) mają kształt czworościanu foremnego. Tę właśnie bryłę uczeń Platona, Arystoteles, uważał za podstawową w budowie kosmosu (przestrzeni). W którymś z poprzednich wpisów skorzystałem z koncepcji Filozofa przy rozważaniach, że czas jest tylko i wyłącznie wymiarem ruchu i bez niego nie istnieje. Późniejsi myśliciele wykazywali błędność tej koncepcji z uwagi na problemy z określeniem absolutnego układu odniesienia i wynikającą z tego względność, co jednak wskazuje tylko, że to oni nie zdołali odnaleźć tego układu odniesienia i określić jego specyficznych cech. Pomysł Arystotelesa, że czworościany foremne są „cegiełkami” w budowie wszechświata (sądził, że mogą idealnie wypełnić całą trójwymiarową przestrzeń) stosunkowo szybko obalili matematycy, wykazując, że w tak zabudowanej przestrzeni pozostaną niewielkie „szpary”. Należy zauważyć, że ten pozorny błąd jest do wykazania tylko zgodnie z regułami geometrii Euklidesa, czyli, upraszczając, w geometrii płaskiej. Jeżeli uwzględnimy odkrycia geometrii nieeuklidesowej, czyli geometrii figur zakrzywionych, oraz przypomnimy, że uniwersum jest właśnie przestrzenią zakrzywioną, to może się okazać, że Arystoteles znów miał rację. Niewielkie niedoskonałości wypełnienia przestrzeni trójwymiarowej czworościanami foremnymi mogą być w tej sytuacji nie przeszkodą, a wręcz koniecznym warunkiem dla zaistnienia zakrzywienia – w przestrzeniach zakrzywionych kąty trójkąta równobocznego nigdy nie sumują się do 180 stopni. Wobec powyższego właśnie czworościan regularny jest najbardziej przekonującym kształtem kryształu przestrzeni, zwłaszcza że bryła ta, mimo najprostszej budowy, daje najwięcej możliwości w dalszych działaniach natury. Bardziej zainteresowani problematyką geometrii nieeuklidesowej mogą przeanalizować ją w kontekście prac Gaussa i Riemanna odnośnie zakrzywienia figur n wymiarowych, ale nie jest to konieczne.

Dominującą, typową cechą każdej krystalicznej struktury jest tworzenie przez jej kryształy sztywnych łańcuchów, ciągów. W przeciwieństwie do pozostałych figur foremnych (które mają ściany parami równoległe) czworościany nie mogą tworzyć łańcuchów prostych, lecz zawsze są one częściowo „skręcone”. Dzięki temu mają bardzo ważną właściwość. Zawsze można nimi połączyć jednakowo odległe od siebie dowolne punkty w przestrzeni przy pomocy możliwie najkrótszych łańcuchów zbudowanych zawsze z jednakowej ilości kryształów. Przy zastosowaniu sześcianów nie będzie to możliwe. Trzeba jeszcze dodać, że z uwagi na zakrzywienie przestrzeni istnieją także maksymalnie długie (najdłuższe jak to tylko jest fizycznie możliwe) łańcuchy kwantów (pierścienie) i to one są nazywane geodezyjnymi przestrzeni.

Warto zauważyć, że na krystaliczność przestrzeni wskazuje przywołana wcześniej hipoteza Hartla Howkinga o braku brzegów wszechświata i wynikający z niej warunek izotropiczności – izotropia jest charakterystyczną cechą kryształów regularnych (doskonałych). Krystaliczna struktura przestrzeni powoduje, że nie można zakłócić jakiejkolwiek jej części, nawet najmniejszej, by nie zareagowała całość. Problematyką kryształu doskonałego i jego termodynamiką zajmowali się m. in. się Lord Kelvin oraz Walter Nernst. On właśnie określił wszystkie wymogi, jakie musi spełniać taka struktura, lecz traktował ją jako byt teoretyczny i świadomie pominął problem braku powierzchni takiej figury (istnienia bądź nie brzegu). Uniwersum spełnia wszystkie wymogi Nernsta, ale jest bytem rzeczywistym, a nie teoretycznym, w którym problem brzegu jest rozwiązany przez zakrzywienie.


środa, 1 marca 2017

Kształt Przestrzeni


Dotychczasowe rozważania fizyków na temat wszechświata (Friedman, Hawking i Hartl) uzupełnione o uwagi zamieszczone dotychczas na moim blogu (wykluczające Wielki Wybuch), pozwalają na stwierdzenie, że wszechświat w stanie pierwotnym, a więc bez materii, ruchu, czasu, grawitacji i pozostałych oddziaływań, był tylko i wyłącznie samą przestrzenią. Ta pierwotna przestrzeń to byt statyczny i stabilny oraz izotropowy (jednakowy w każdym miejscu), który dla odróżnienia od otaczającego nas wszechświata (z materią i całą resztą) proponuję nazwać "Uniwersum". Kształt i budowa Uniwersum zdeterminowały budowę i funkcjonowanie wszechświata, więc trzeba przede wszystkim ustalić właśnie te dwie jego cechy.

Najpierw zajmijmy się kształtem Uniwersum. Ważne jest, że wiąże się on z problemem brzegu przestrzeni, a dokładniej z pozornie logicznym wnioskiem, że nie może ona mieć brzegu. Właśnie to skłoniło Hawkinga do przyjęcia, że wszechświat nieustająco się rozszerza. Wydaje się, że nie zostało tu dostrzeżone dosyć proste rozwiązanie.  

Bez wątpienia najlepszym sposobem ustalenia kształtu Uniwersum byłoby spojrzenie na ten niezwykły byt z zewnątrz, ale ponieważ nie ma szans byśmy się wydostali poza przestrzeń, to taka możliwość jest wykluczona. Swoją drogą, odpowiedź na pytanie dlaczego materia nie może funkcjonować poza przestrzenią jest bardzo interesująca i będzie ważną wskazówką dla ustalenia czym jest sama materia – ale o tym później. Zastosowanie jakichkolwiek narzędzi badawczych, a wchodzi w grę jedynie analiza obrazu wszechświata uzyskanego przy wykorzystaniu różnych długości promieniowania elektromagnetycznego, nie przyniesie żadnych wskazówek co do jego kształtu (może nam coś powiedzieć o rozkładzie materii, ale dla samej przestrzeni uzyskana informacja będzie identyczna jak z analizy reliktowego promieniowania tła, czyli wynik z każdego kierunku będzie taki sam).

Natomiast możliwa jest w tym wypadku do zastosowania taka metoda badawcza jak analogia. W naukach ścisłych nie ma ona mocy dowodowej (inaczej jest w naukach humanistycznych), ale jest dopuszczalna jako wskazówka czy też naprowadzenie na właściwy trop. Ponieważ nie mamy innych metod to z konieczności analogia jest w tym przypadku najlepsza, bo jedyna. Zaproponowana tu przeze mnie metoda jest czymś więcej niż analogią, ale nie warto zagłębiać się w ten problem.

Przestrzeń jest figurą nieskończona i izotropową, ale która poradziła sobie z problemem brzegu, więc zastanówmy się nad dwoma podobnymi figurami i wyciągnijmy z nich wnioski.

Nieskończoną, izotropową figurą jednowymiarową jest linia prosta - nie możemy określić jej początku ani końca, żadnego brzegu. Spróbujmy natomiast ją zakrzywić wokół jakiegoś punktu leżącego poza nią (a więc w wyższym wymiarze, w wymiarze drugim). Otrzymujemy wówczas okrąg, który nadal jest figura jednowymiarową i nieskończoną (nie ma początku ani końca). Nie ma też brzegu, ale obecnie ten problem zostaje rozwiązany przez zakrzywienie i powtarzalność. Możemy zmierzyć długość okręgu (lecz miejsce początku pomiaru musimy przyjmować umownie), więc ma on określoną wielkość (jest ograniczony), ale nie ma żadnego brzegu, co znaczy, że nie można go opuścić  (przekroczyć brzegu). Jest to nieskończoność ograniczona -
"Ma granice Nieskończony". 

Ważną cechą okręgu jest to, że każdy ze składających się niego punktów leży dokładnie w jego środku, co znaczy, że jest otaczany dokładnie tak samo z obu stron – z jakiegokolwiek punktu na okręgu spojrzymy (pójdziemy) w lewo, czy w prawo, obraz (możliwa droga do przejścia) będzie dokładnie taki sam. Jednocześnie każdy jego punkt ma dokładnie jeden przeciwstawny sobie punkt, najdalej od siebie położony, który leży w połowie długości okręgu (najdalej, ale w połowie drogi).

Inną istotną cechą jest fakt, że każdy punkt okręgu jest nieruchomy wobec całości figury – próba przesunięcia jakiegokolwiek punktu „popycha” o taką samą odległość wszystkie inne punkty, więc ich relacje się nie zmienią – są wobec siebie nieruchome.

Ostatnia kwestią na którą proponuje zwrócić uwagę jest coś, co wynika z jednowymiarowości okręgu (tak jak i linii prostej), a więc z samej definicji tej figury. Właściwość tę najlepiej określić jako jej absolutną sztywność – nie można jej zdeformować w jakikolwiek sposób, gdyż przestanie być jednowymiarowa. Do rozstrzygnięcia pozostaje kwestia czy i w jaki sposób można np. powiększyć (rozciągnąć) dany okrąg. Wiąże to się z pytaniem, czy większy okrąg zawiera tyle samo punktów co mniejszy. Dokładnie chodzi o kwestię, czy powiększając okrąg „rozciągamy” proporcjonalnie każdy jego punkt, albo może dokładamy brakującą ilość punktów (skąd je bierzemy?). Zgodnie z regułami matematyki nie ma dobrej odpowiedzi na te pytania, gdyż „mała” nieskończoność i "duża” nieskończoność są i tak nieskończonościami, więc  matematyka musi postawić między nimi znak równości. Stając jednak na gruncie fizyki zdajemy sobie sprawę, że „coś tu nie gra”. Prawidłowa, logiczna ocena problemu jest prosta: danego okręgu nie można powiększyć, gdyż jakakolwiek zmiana jego długości powoduje, że mamy do czynienie już z innym okręgiem, a nie danym początkowo. Dlatego też uprawnione jest stwierdzenie, że dany okrąg nie jest ani rozciągliwy, ani kurczliwy, jest sztywny także w kwestii swojej długości.

Teraz przeanalizujmy drugi możliwy przykład. Nieskończoną izotropowa figurą dwuwymiarowa jest płaszczyzna – również nie ma początku ani końca, czyli nie ma brzegu. Jeżeli jednak zakrzywimy płaszczyznę wokół punktu leżącego w wymiarze o jeden wyższym (w trzecim wymiarze) to otrzymujemy powierzchnię kuli. Powierzchnia kuli jest figurą dwuwymiarową nieskończoną (bez początku i końca). Nie ma również brzegu, ale jak i przy okręgu, zakrzywienie rozwiązuje ten problem. Inne cechy są również analogiczne jak przy okręgu: - każdy punkt jest położony dokładnie w środku powierzchni kuli, - najdalszy punkt od innego punktu go znajduje się w połowie wielkości tej figury, - każdy punkt jest nieruchomy wobec całości (i vice versa), - cała figura jest absolutnie sztywna.

Okrąg i powierzchnia kuli są dla nas figurami oczywistymi, więc i powyższe wnioski są dosyć proste. Teraz jednak musimy się zająć problemem na kolejnym poziomie i tu nasza wyobraźnia nam nie pomoże, ale możemy zaufać logice.

Przestrzeń jest izotropową, nieskończoną figurą trójwymiarową. Aby był sensownie rozwiązany problem jej brzegu musi ona być również zakrzywiona w wymiarze o jeden wyższym, czyli w czwartym wymiarze. Proszę zauważyć, ze w żadnym wypadku nie może to być czas – całkowicie nie jak u Einsteina – gdyż w Uniwersum czasu nie ma. Czwarty wymiar (zakrzywiający) jest więc, jak i w poprzednich przykładach, wymiarem euklidesowym. Musi on leżeć poza przestrzenią, ale jednocześnie nie może on leżeć poza przestrzenią, więc jedynym wyjściem jest, że przestrzeń zakrzywia się sama wokół siebie. Wygląda to w ten sposób, że każdy punkt przestrzeni ma w najdalszej możliwej od siebie odległości (wynoszącej połowę wielkości Uniwersum) kulistą sferę punktów, z których każdy stanowi punkt wokół którego również się zakrzywia przestrzeń właściwa dla danego punktu. Można też powiedzieć, że każdy punkt przestrzeni ma własny, indywidualny wszechświat, który jest inny, chociaż jednakowy i tożsamy z wszechświatem każdego innego punktu. Jednocześnie każdy punkt przestrzeni leży dokładnie w jej środku (w centrum wszechświata) i nie może tego miejsca zmienić, a więc, co bardzo ważne, przestrzeń wobec każdego jej punktu jest całkowicie nieruchoma. Ostatnią i równie ważną cechą przestrzeni, analogiczną jak dla okręgu i powierzchni kuli jest jej sztywność – przestrzeń jest absolutnie sztywna.

Podsumowując: Uniwersum jest przestrzenią trójwymiarową, zakrzywioną w czwartym wymiarze. Jest przy tym stała, stabilna (nieruchoma), sztywna, posiada określoną wielkość, a każdy jej punkt leży dokładnie w jej centrum.

Dla porządku trzeba dodać, że Uniwersum nie tylko nie jest czasoprzestrzenią Einsteina, ale nie ma też nic wspólnego z czterowymiarowa przestrzenią Minkowskiego, ani też z wykorzystującą pięć wymiarów przestrzenią Kaluzy Kleina (nawet po usunięciu z niej wymiaru czasu). Po prostu nie jest to żadna figura czterowymiarowa (matematyka rozpatruje takie konstrukcje), a tylko trójwymiarowa, tyle że zakrzywiona w wyższym wymiarze (zakrzywiona sama wokół siebie). Jak już wyżej zaznaczyłem, nie możemy sobie jej wyobrazić, więc i każdy opis Uniwersum będzie niedoskonały, ale jego właściwości są logiczne i pozwolą zrozumieć funkcjonowanie wszechświata.

środa, 22 lutego 2017

Wielki Niewypał


Na wstępie chcę uzupełnić mój poprzedni post uwagą, iż jego tytuł „Jeszcze krótsza historia czasu” oczywiście nawiązuje do świetnej książki Stephena Hawkinga „Krótka historia czasu”. Jestem przekonany, ze każdy kto interesuje się współczesną fizyką i kosmologią doskonale zna tę pracę i zorientował się w mojej intencji, ale mimo to przepraszam za nie zamieszczenie tej informacji we właściwym miejscu.

Gdy Roger Penrose, należący do najwybitniejszych współczesnych fizyków teoretycznych, prezentował na jednym z wykładów swoją hipotezę kosmicznego cenzora, użył następującego stwierdzenia: "Przede wszystkim musimy zadbać o to, aby nasza hipoteza nie wykluczyła Wielkiego Wybuchu – w przeciwnym wypadku kosmolodzy znaleźliby się w trudnej sytuacji". Myślę, że uprzejmość sir Penrosa wobec kosmologów ma niestety negatywne skutki dla nauki. Już Arystoteles powiedział – "Przyjaciel Plato, lecz większą przyjaciółką prawda". Proszę przy tym zauważyć, że słowa Rogera Penrosa wskazują, że on sam jednak nie ma absolutnego przekonania co do słuszności teorii Big Bangu i woli odpowiedzialność za nią zrzucić na kosmologów. Dobry i taki cień wątpliwości, bowiem poza tym prawie cały świat fizyków jest przekonany, że ok. 13,7 mld lat temu nasz Wszechświat (przestrzeń, materia, energia, czas, oddziaływania) powstał z jednego punktu w niewiarygodnie potężnym procesie nazwanym właśnie Wielkim Wybuchem.

Obecnie wiele rozważań kosmologów koncentruje się wokół tego punktu, jego nieprawdopodobnej gęstości, temperatury i dziwnych praw fizyki czy natury jakie tam wystąpiły. Ogromny wysiłek został skierowany na ustalenie jak wszechświat wyglądał milisekundy po wybuchu, jaką miał wówczas wielkość, jak się organizowała materia i jak to wszystko się rozrastało. Napisano już prawie skończony scenariusz tego aktu, chociaż wszyscy wiedzą, że sam Wielki Wybuch jest „osobliwością” - zjawiskiem niewytłumaczalnym żadną dzisiejszą teorią naukową. Niezwykła, jak na racjonalne umysły, akceptacja tej „osobliwości” wynika z faktu, że w przekonaniu wielu naukowców mamy aż dwa bezpośrednie i mocne dowody potwierdzające słuszność teorii. Są to:

1. Odkryte w latach sześćdziesiątych XX w. istnienie mikrofalowego promieniowania tła, przenikającego równomiernie cała przestrzeń (traktowanego jako promieniowanie reliktowe po Wielkim Wybuchu).

2. Obserwowane i nawet obliczone zjawisko coraz szybszej ucieczki galaktyk, utożsamiane z rozszerzaniem się przestrzeni – ekstrapolacja tego zjawiska w przeszłość daje punkt i moment początkowy.

Oba zjawiska są obserwowalne przy zastosowaniu odpowiednich przyrządów, więc wydają się niepodważalne. Przyznam, że osobiście mam w tym miejscu nieodparte wrażenie, że podobnie obserwowalne i niepodważalne argumenty miał Ptolemeusz, gdy konstruował swoją teorię geocentryczną – wszystkie obserwacje wskazywały, że Słońce i reszta kosmosu obracają się wokół Ziemi.

We wpisie „Jeszcze krótsza historia czasu” wykazałem, że przestrzeń musiała poprzedzać ruch, a co za tym idzie i czas, więc nie mogły one powstać jednocześnie, w tym samym akcie tworzenia. Znaczy to, że teoria Wielkiego Wybuchu jest błędna. Skąd się więc wzięły wymienione wyżej dowody i czy na pewno są one dowodami?

Promieniowanie mikrofalowe tła jest faktem, ale trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy możliwe jest, że wywołało go inne zjawisko niż Wielki Wybuch? Tak, jest to możliwe. Promieniowanie dociera do nas równomiernie z każdego kierunku wszechświata, ale pojawiło się gdy przestrzeń już istniała. Zostało ono więc spowodowane zdarzeniem, które swym zasięgiem objęło dokładnie i równomiernie całą przestrzeń. Zdarzeniem tym nie był jednak żaden wybuch, a coś, co określiłbym raczej jako drgnięcie przestrzeni, lub jej wstrząs. Może nawet lepiej nazwać go Wielki Wstrząs, gdyż dotyczył absolutnie całej przestrzeni, chociaż jego skala prawdopodobnie nie przekraczała długości Plancka. To wówczas rozpoczął się jakikolwiek ruch, a co za tym idzie i czas, a wkrótce zaistniały także inne zjawiska tworzące nasz wszechświat. Do wyjaśnienia charakteru Wielkiego Wstrząsu wrócę, gdy zostaną omówione kształt, budowa i właściwości przestrzeni. Obecnie trzeba tylko stwierdzić, że promieniowanie reliktowe przestaje być dowodem na Wielki Wybuch, bowiem równie dobrze może być dowodem na Wielki Wstrząs - jest wskazaniem, że coś zaszło, ale wcale nie przesądza co.

Jeszcze bardziej znanym faktem mającym dowodzić Wielkiego Wybuchu jest zjawisko „ucieczki galaktyk”. Odkrył je Edwin Hubble prawie 90 lat temu na podstawie obserwacji przesunięcia ku czerwieni światła dalekich obiektów i przy wykorzystaniu tzw. efekt Dopplera - przesunięcie częstotliwości fal świetlnych „ku czerwieni” dowodzi, że źródła światła (odległe galaktyki, gromady galaktyk) oddalają się od obserwatora (od nas, od Ziemi). Na tej podstawie Hubble sformułował swe prawo o rozrastaniu się wszechświata. Podobne obserwacje zostały dokonane przez kolejne pokolenia uczonych, przy zastosowaniu coraz bardziej wyrafinowanych narzędzi, więc sprawa wydawała się przesądzona. Przekonania tego nie zmieniło uzyskanie danych, że to rozszerzanie się nie zwalnia (co wydawałoby się naturalne), ale przeciwnie, systematycznie rośnie, a dokładniej, że im bardziej są odległe galaktyki, tym ich oddalanie się od nas (ucieczka) jest coraz szybsze. Wszystkie kolejne próby tworzenia kosmologicznych hipotez jako pewnik przyjmują więc taką ekspansję wszechświata i dostosowują swe założenia i weryfikacje do tego faktu. Natomiast odwrócenie w czasie procesu rozrostu przestrzeni w prosty sposób potwierdza teorię Wielkiego Wybuchu.

W mojej ocenie problem, którego nie uwzględnili twórcy zaprezentowanej koncepcji rozrastania się wszechświata, jest jeden, ale zasadniczy. Do stwierdzenia zjawiska zostało wykorzystane badanie światła, a dokładniej badanie jego właściwości falowych (pomija się tu jego korpuskularność, ale to nie musi być błędem). Ważniejsze jest, że efekt Dopplera dla fali elektromagnetycznej (w tym i światła) można poprawnie zinterpretować tylko przy założeniu, że fala od źródła do obserwatora dociera bez jakiegokolwiek wpływu ośrodka (środowiska) przez który przechodzi. W założeniu kosmologów takim idealnym, nie wpływającym na falę ośrodkiem, jest kosmiczna próżnia i stąd ich wnioski. Ale właśnie tu tkwi błąd. Nie chodzi mi o postulowane przez niektóre teorie znajdywanie się we wszechświecie ogromnych ilości ciemnej materii lub ciemnej energii, gdyż są one tylko hipotetyczne (warto jednak, by zwolennicy ucieczki galaktyk pamiętali także o tych hipotezach). Ważniejsze dla mnie jest, że światło dociera do nas przemierzając przestrzeń. Co prawda nie ma w niej żadnej materii i może przez to być nazwana próżnią, ale to nie znaczy, że jest niczym, że jest całkowicie nieistotna, że nie ma wpływu na zachodzące w niej zjawiska. Dzisiejsza fizyka jeszcze nie zdaje sobie w pełni sprawy z istnienia wpływu próżni (przestrzeni) na odbywające się w niej procesy, ale na szczęście zaczęły się już prace badawcze nad problematyką określaną hasłem „energia punktu zerowego”. Nie nie ma tu miejsca na jej bardziej szczegółowe opisywanie, ale wynika z niej, że każdy punkt próżni (pustej przestrzeni), ma przypisana sobie jakąś minimalną energię. Trzeba sobie uzmysłowić niezwykłą wagę tej konstatacji. Otóż staje się oczywiste, że przechodzenie fali elektromagnetycznej przez przestrzeń nie jest obojętne ani dla fali, ani dla przestrzeni. Ślady pozostawione przez falę w przestrzeni (w każdym jej kwancie - zbliżamy się coraz bardziej do Teorii Kwantowej Przestrzeni)) są minimalne i na razie nie do zauważenia dla nas, ale wpływają one bardziej znacząco na samą falę elektromagnetyczną, a im dłuższa droga (przebyta przestrzeń) tym wpływ jest większy i objawia się on właśnie przesunięciem ku czerwieni.

Z faktu, że docierające do nas fale świetlne z odległych obiektów są bardziej przesunięte ku czerwieni niż z bliższych, nie wynika, że dalsze obiekty oddalają się od nas szybciej niż bliższe, ale tylko tyle, że są one dalej położone niż obiekty bliższe – i nic więcej. Określanie stopnia przesunięcia ku czerwieniu może więc służyć jako metoda mierzenia odległości do dalekich, świecących obiektów, ale i co ważne, do obliczenia wielkości wszechświa - do tego wrócimy po ustaleniu jego kształtu.


W tym miejscu należałoby jeszcze przynajmniej w skrócie omówić kilka teoretycznych koncepcji przestrzeni, które umożliwiają skonstruowanie modelu rozszerzającego się wszechświata (np. przestrzeń Fridmana, przestrzeń de Sittera), ale zawierają one nieustalony parametr - stałą kosmologiczna, przez co mają wartość tylko teoretyczną. Konieczność rozszerzania się wszechświata zawiera także koncepcja Hartla i Hawkinga, stwierdzająca izotropowość przestrzeni i brak jej brzegu, ale zapewniam, że i ten problem da się rozwiązać. Wrócę do tego zagadnienia, a na razie przytoczę jedynie korespondujący z tą zagadką cytat ze średniowiecznej kolędy - „ma granice Nieskończony”.

Inna słabość teorii rozszerzającej się przestrzeni - fakt, że obserwowalna przestrzeń rozszerza się tylko między galaktykami, ale nie w galaktykach (?!) – jest „łatana” dodatkowymi hipotezami tyle, że wobec wyjaśnienia skąd rzeczywiście bierze się zjawisko „przesunięcia ku czerwieni”, nie warto się nad nimi pastwić.

Jest jeszcze jedno istotne zagadnienie wymagające skomentowania w kontekście poruszanej tematyki. Zgodnie z obliczeniami naukowców nasz wszechświat nie może być statyczny, gdyż w takiej sytuacji grawitacja powinna już dawno doprowadzić do jego zapadnięcia się. Problem w tym, że nie można wygłaszać takich poglądów, nie wiedząc jaki jest kształt wszechświata i jak jest on zbudowany. A jeszcze tym bardziej nie wiedząc jaka jest istota grawitacji – znamy efekty działania grawitacji, ale skąd ona się wzięła, nie wiemy – to jest właśnie zagadka, o którą potyka się cała współczesna fizyka. Jest ona do rozwiązania, ale również dopiero po rozszyfrowaniu budowy przestrzeni oraz budowy materii i wówczas może okazać się zaskakująco prosta.

Na koniec powiedzmy sobie tylko wyraźnie, że koncepcja Wielkiego Wybuchu jest teorią błędną. Nie tylko akceptuje  „osobliwość”, ale co gorsza podsuwa pozornie atrakcyjne (tyle, że fałszywe) rozwiązania niektórych zagadek powstania i funkcjonowania wszechświata. Skierowała przez to wysiłek tysięcy uczonych na beznadziejne próby jej rozwikłania i zapędziła znaczną część fizyki teoretycznej w ślepy zaułek. Okazała się po prostu Wielkim Niewypałem.